Wirus grypy i RSV połączone w jeden patogen. To przełom w nauce
Szkoccy naukowcy połączyli w warunkach laboratoryjnych wirusy z dwóch różnych rodzin, w efekcie czego powstał rekombinat grypy typu A i wirusa RSV. O zagrożeniach związanych z taką koinfekcją rozmawiamy z dr. hab. n. med. Tomaszem Dzieciątkowskim, wirusologiem z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

- Możliwość takiej „fuzji” sprawdzali naukowcy z Glasgow. Rekombinat, który powstał w laboratorium z połączenia dwóch wirusów, był w stanie dostać się do komórek mimo zastosowania celowanego leku przeciwko grypie.
- To bardzo niepokojące zjawisko, bo może wskazywać na zwiększoną zdolność rekombinowanego wirusa do wykorzystywania większej liczby „punktów uchwytu” w ludzkich komórkach, a tym samym może on mieć zdolność do zakażania większej liczby narządów czy układów w ciele człowieka.
- Eksperci prognozują, że przed nami ciężki sezon chorobowy. Mówi się nawet o tzw. tridemii, czyli jednoczasowym wzroście zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2, wirusem grypy i RSV. A takie warunki sprzyjają jednoczasowym zakażeniom więcej niż jednym patogenem.
- Częstszym zakażeniom sprzyja osłabienie układu odpornościowego. Po przechorowaniu COVID-19, także łagodnie, nasz układ immunologiczny może być mniej sprawny nawet przez 3-4 miesiące.
Naukowcy z Glasgow dokonali rzeczy, która wydawała się niemożliwa, mianowicie połączyli w laboratorium wirusy z dwóch różnych rodzin i w efekcie powstał rekombinat grypy typu A i wirusa RSV. Jest się czego bać?
To bez wątpienia przełom w nauce, gdyż do tej pory wydawało się, że połączenie wirusów z dwóch odrębnych rodzin jest niemożliwe. Jedyne, co je łączy, to fakt, że ich materiałem genetycznym jest jednoniciowe RNA. Za odkryciem, o którym rozmawiamy, stoją wirusolodzy z University of Glasgow w Szkocji, a wyniki swoich prac opublikowani w prestiżowym "Nature Microbiology". Czy się bać? Nie przesadzałbym, gdyż mówimy o połączeniu, którego dokonano w laboratorium, w warunkach in vitro. To nie znaczy, że taka fuzja wirusów wydarzy się natychmiast u osoby zakażonej jednocześnie grypą i RSV. Natomiast po tym eksperymencie wiemy już, że nie jest to wykluczone.
Czy wiadomo jednak, jak niebezpieczna byłaby taka hybryda dla ludzi?
Naukowcy z Glasgow podczas obserwacji w warunkach laboratoryjnych zauważyli, że taki rekombinat po podaniu celowanego leku przeciwgrypowego, jakim jest oseltamivir, jest w stanie „wcisnąć się” do komórek za pomocą receptorów, które wykorzystuje wirus syncytialny oddechowy (RSV). To bardzo niepokojące zjawisko, bo może wskazywać na zwiększoną zdolność rekombinowanego wirusa do wykorzystywania większej liczby „punktów uchwytu” w ludzkich komórkach, a tym samym może on mieć zdolność do zakażania większej liczby narządów czy układów w ciele człowieka. Wiemy, że i wirusy grypy, i RSV są patogenami wykazującymi powinowactwo do komórek górnych i dolnych dróg oddechowych. Połączone mogą być bardziej ekspansywne.
Gdy mamy infekcję, to za nasze problemy ze zdrowiem odpowiada zazwyczaj jeden wirus czy bakteria. Koinfekcje jednak się zdarzają. Podobno u małych dzieci jednoczasowe zakażenie więcej niż jednym patogenem dotyczy od 10 do nawet 30 proc. pacjentów. Zatem sytuacja, w której dziecko walczy w tym samym czasie z grypą i zakażeniem wywołanym przez RSV, wydaje się prawdopodobna. Czy zatem, teoretycznie, może dojść wówczas do połączenia się tych wirusów w organizmie gospodarza?
Teoretycznie, jest to możliwe. Choć wiadomo, że częstsze wśród dzieci są koinfekcje wirus-bakteria, niż wirus-wirus. Natomiast dotychczas nikomu nie udało się wykazać, by do połączenia grypa-RSV doszło gdzieś indziej niż w laboratorium. Mówiąc krótko: nie wyselekcjonowano takiej hybrydy z materiału pobranego od pacjenta. Natomiast pewnym jest, że wyniki naukowców ze Szkocji to przyczynek do dalszych badań i zwrócenia większej uwagi pod tym kątem.
Eksperci prognozują, że przed nami ciężki sezon chorobowy. Mówi się nawet o tzw. tridemii, czyli jednoczasowym wzroście zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2, grypą i RSV. Czy takie warunki sprzyjają koinfekcjom?
Jak najbardziej, szczególnie u osób z osłabionym układem immunologicznym. Przecież donoszono już chociażby o przypadkach jednoczasowych zakażeń SARS-CoV-2 i małpią ospą u pacjentów z HIV/AIDS.
Niedawno było głośno o pierwszy rekombinacie SARS-CoV-2, który powstał z połączenia dwóch odrębnych mutacji tego wirusa. Stał się silną „konkurencją” dla Omikronu?
To zależy. W niektórych krajach notuje się sporo zakażeń wywołanych przez XBB. Jednak generalnie dominującym wariantem wciąż pozostaje Omikron w swych podstawowych wariantach. Można powiedzieć, że jego pojawieniem się Matka Natura trochę nam odpuściła. Bo choć Omikron cechuje się bardzo dużą zakaźnością, to objawy COVID-19, jakie wywołuje, są łagodniejsze, niż to miało miejsce np. w przypadku zakażeń wcześniejszą mutacją Delta.
A czy Delta krąży jeszcze wśród nas?
O, niestety tak. I przyznam, ze to jest zjawisko niepokojące. Bo wcześniej, gdy pojawiała się nowa mutacja, to wypierała po jakimś czasie poprzednie. Z Deltą jest inaczej. Ok. 90 proc. przypadków zakażeń powoduje dziś Omikron, jednak Delta wciąż odpowiada za ok. 10 proc. To tylko pokazuje, jak ważne jest przyjmowanie dawek przypominających szczepionki przeciwko COVID-19. To ważne tym bardziej, że zakażenie wirusem SARS-CoV-2 jest bardzo obciążające dla układu odpornościowego. Nawet jak przejdziemy chorobę w miarę łagodnie, to przez następne 3-4 miesiące jesteśmy osłabieni i bardziej podatni na kolejne infekcje i problemy ze zdrowiem.
ZOBACZ TAKŻE: Objawy zakażenia nowymi subwariantami Omikronu BQ.1 i BQ.1.1 to często biegunka, nudności, gorączka
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Rozmawiała Ewa Kurzyńska