Szef Porozumienia Rezydentów o kształceniu lekarzy: bezrefleksyjne zwiększanie liczby miejsc

opublikowano: 08-02-2023, 10:48

Czy pacjenci chcą być leczeni przez lekarzy, którzy przez nieprzemyślane decyzje ministerstwa nie mieli możliwości uzyskać odpowiednich kompetencji? Samo zwiększanie liczby miejsc na studiach medycznych odbywa się nie tylko bezrefleksyjnie, ale też bardzo szybko. Jeszcze 6-7 lat temu studentów medycyny kształconych było ok. 6 tysięcy rocznie, w tym roku to już 10 tys., a w przyszłym nawet 14 tys. W odniesieniu do wielkości populacji kraju, są to liczby niespotykane w skali Europy - mówi w rozmowie z „Pulsem Medycyny” Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Na zdjęciu Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL.
Na zdjęciu Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL.
Fot. mat. pras.
  • W rozmowie z “Pulsem Medycyny” Sebastian Goncerz ocenia między innymi działania MZ na polu kształcenia lekarzy oraz zdradza, na czym skoncentruje się Porozumienie Rezydentów w najbliższym czasie.
  • Zgodnie z danymi Państwowej Komisji Akredytacyjnej pięć uczelni medycznych prowadzących kierunek lekarski nie posiada w swoich strukturach prosektorium, co w praktyce oznacza, że podczas zajęć z anatomii studenci nie mają dostępu do preparatów medycznych - alarmuje.
  • Podkreśla, że środowisko lekarskie, krytykując zmiany w obszarze kształcenia - wbrew temu, co mówi minister Niedzielski - nie kieruje się korporacyjnym interesem, ale dbałością o jakość przyszłych kadr medycznych, a w długofalowej perspektywie bezpieczeństwem pacjenta.
  • Nie boimy się konkurencji, jaką mogłaby stanowić większa liczba lekarzy w systemie. Boimy się nadawania uprawnień lekarskich (...) osobom, które po prostu nie miały szans zdobyć rzetelnego wykształcenia - mówi.
  • W jego ocenie, choć przełomem pozostaje fakt, że ustawa o jakości powstała i jest obecnie procedowana, to jednak za mało, by Ministerstwo Zdrowia mogło obwieścić sukces. - Projekt ustawy nie tylko rozmija się z rekomendacjami Rady Europejskiej, ale kilka zapisów stoi w jawnej sprzeczności z ich treścią - zauważa.

Puls Medycyny: Jak ocenia pan działania podejmowane przez Ministerstwo Zdrowia na polu kształcenia kadr medycznych?

Lek. Sebastian Goncerz: Nie ukrywam, że moja ocena działań resortu w obszarze kadr medycznych, przede wszystkim lekarzy, jest krytyczna. W moim odczuciu przekonanie, że proste zwiększenie liczby miejsc na studiach lekarskich poskutkuje rozwiązaniem problemów braków kadrowych oraz problemów z dostępnością do świadczeń dla pacjentów, jest błędne. Podstawą jakichkolwiek zmian w obecnym systemie kształcenia powinna być realna i miarodajna diagnoza obecnego stanu rzeczy: najprościej rzecz ujmując powinniśmy wiedzieć, ilu i jakich specjalistów mamy w systemie dziś, a jakich będziemy potrzebowali w krótszej i długofalowej perspektywie oraz zastanowić się nad przyczyną braków kadrowych w konkretnych oddziałach i ośrodkach - czy aby nie są to oferty odrzucane przez lekarzy z powodu np. niezapewnienia bezpiecznych warunków wykonywania pracy. Należałoby także skoncentrować się na właściwej alokacji kompetencji, np. poprzez redukcję czynności administracyjnych wykonywanych przez lekarza czy zatrudnienie dodatkowego personelu wspierającego w czynnościach biurowych.

Problem w tym, że Ministerstwo Zdrowia nie przedstawiło żadnej konkretnej strategii na długofalowe kształcenie kadr w oparciu o realne zapotrzebowanie i prognozy demograficzne. Swego czasu MZ powoływało się na dane Eurostatu, zgodnie z którymi w Polsce na 1000 mieszkańców przypada średnio 2,4 lekarza. Był to wynik grubo poniżej europejskiej średniej, co stało się dla MZ argumentem za dalszym zwiększeniem limitów przyjęć na studia medyczne oraz liczby uczelni uruchamiających kierunek lekarski. Z czasem okazało się, że przy ich wyliczaniu przyjęto błędną metodologię, a prawidłowy wskaźnik wynosi ok. 3,3 -3.4 lekarza na 1000 mieszkańców. To nadal mniej niż średnia europejska 3,7 - jednak sporo więcej niż wskaźnik 2,4 przez lata stawiający nas w ogonie Europy.

Okazało się więc, że realnie mamy aż ok. 30 proc. więcej lekarzy niż pierwotnie zakładano, ale nie wpłynęło to na zmianę polityki resortu w obszarze kształcenia. Co więcej, samo zwiększanie liczby miejsc na studiach medycznych odbywa się nie tylko, jak widać, bezrefleksyjnie, ale też bardzo szybko. Jeszcze 6-7 lat temu studentów medycyny kształconych było ok. 6 tysięcy rocznie, w tym roku to już 10 tys., a w przyszłym nawet 14 tys. W odniesieniu do wielkości populacji kraju są to liczby niespotykane w skali Europy.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Dr Komor: MZ może się przeliczyć myśląc, że podnosząc limit na studiach i wynagrodzenia uzdrowi kadry

Warto przyjrzeć się najnowszym danym GUS, które określają wskaźnik liczby lekarzy na poziomie 3,3 lekarza na 1000 mieszkańców oraz danym Naczelnej Izby Lekarskiej, która wylicza wskaźnik na poziomie 4 lekarzy na 1000 mieszkańców. W mojej ocenie dane GUS-u pełniej oddają, ilu lekarzy pracuje w systemie, a więc bezpośrednio z pacjentem. Samorząd lekarski koncentruje się na „zliczeniu” lekarzy z aktywnym numerem PWZ. Odrębną kwestią pozostaje to, jak zróżnicowana struktura zatrudnienia lekarzy odbija się na dostępności dla pacjentów. Moim zdaniem nad tym również Ministerstwo Zdrowia powinno się pochylić, bo to pozwoli nam oszacować prawdziwe zapotrzebowanie.

Jako Porozumienie Rezydentów pół roku temu wystosowaliśmy do MZ list, w którym zapytaliśmy, w oparciu o jakie dane resort kształtuje swoje działania w obszarze kształcenia. Do tej pory nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Czy decyzje MZ są zagrożeniem dla jakości kształcenia?

Zgodnie z danymi Państwowej Komisji Akredytacyjnej pięć uczelni medycznych prowadzących kierunek lekarski nie posiada w swoich strukturach prosektorium, co w praktyce oznacza, że podczas zajęć z anatomii studenci nie mają dostępu do preparatów medycznych. Co więcej, dane te nie uwzględniają uczelni, których studenci korzystają z prosektoriów zlokalizowanych w innych ośrodkach kształcenia lub też posiadają prosektoria, ale niewystarczającą liczbę preparatów pozwalającą realizować zajęcia.

Ministerstwo Zdrowia wydaje się również bagatelizować niedostosowanie liczby studentów medycyny do liczebności wykwalifikowanej kadry akademickiej, której zapewnienie jest gwarantem jakości kształcenia przyszłych lekarzy. Podam obrazowy przykład z własnego doświadczenia: gdy studiowałem, liczebność grup klinicznych wynosiła 5 studentów, po zwiększeniu limitów na studia zwiększono ją do 6-7 osób. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że zajęcia tego rodzaju prowadzone w większej grupie nie są tak efektywne, a co więcej, wiążą się z obniżeniem komfortu pacjenta, z którym stykają się studenci. Moim zdaniem problem ten będzie szczególnie dotyczył uczelni dopiero otwierających kierunek lekarski, które siłą rzeczy nie dysponują tak ugruntowanym zapleczem kadrowym jak ośrodki akademickie działające od dekad. Nie sposób również, aby jednoczasowe kształcenie podyplomowe tak dużej liczby lekarzy nie wpłynęło negatywnie na jakość tego szkolenia.

Chciałbym podkreślić, że środowisko lekarskie, krytykując zmiany w obszarze kształcenia - wbrew temu, co mówi minister Niedzielski - nie kieruje się korporacyjnym interesem, ale dbałością o jakość przyszłych kadr medycznych, a w długofalowej perspektywie bezpieczeństwem pacjenta. Nie boimy się konkurencji, jaką mogłaby stanowić większa liczba lekarzy w systemie. Boimy się nadawania uprawnień lekarskich, które dotykają bezpośrednio kwestii najcenniejszych dla nas wszystkich, jakimi są ludzkie zdrowie i życie, osobom, które po prostu nie miały szans zdobyć rzetelnego wykształcenia. Szef MZ zarzuca nam, że nie uwzględniamy rosnącego w polskiej populacji zapotrzebowania na opiekę medyczną, ale chyba warto mówić o tym, że proste zwiększenie liczby studentów nie jest rozwiązaniem tego problemu. Czy pacjenci chcą być leczeni przez lekarzy, którzy przez nieprzemyślane decyzje ministerstwa nie mieli możliwości uzyskać odpowiednich kompetencji? Śmiem wątpić.

Ministerstwo Zdrowia oraz pomocnicze agendy rządowe, np. RPP, stoją na stanowisku, że ustawa o jakości będzie dla systemu ochrony zdrowia przełomowa. Spora część środowiska lekarskiego, w tym Porozumienie Rezydentów, nawołuje do odrzucenia ustawy w obecnym kształcie. Skąd tak ostra krytyka?

Bez wątpienia przełomem pozostaje już sam fakt, że ustawa o jakości powstała i jest obecnie procedowana. To jednak za mało, by Ministerstwo Zdrowia mogło obwieścić sukces. Dlaczego propozycje resortu w tym zakresie nie spełniają oczekiwań środowiska medycznego? Przede wszystkim dlatego, że rozmijają się z rekomendacjami Rady Europejskiej, w których określono strategię działań zmierzających do stworzenia optymalnego systemu rejestrowania zdarzeń niepożądanych, kompensacji pacjentom ewentualnych szkód oraz systemu no-fault. Należy pamiętać, że w 2006 r. polski rząd - za pośrednictwem ministra spraw zagranicznych - sygnował wskazany dokument, jako środowisko lekarskie mamy więc prawo oczekiwać, że ustawa o jakości będzie je w dużej mierze odzwierciedlała. Tymczasem procedowany projekt ustawy o jakości nie tylko rozmija się z rekomendacjami Rady Europejskiej, ale kilka jego zapisów stoi w jawnej sprzeczności z ich treścią. Niepokoi przede wszystkim to, że projekt nie wprowadza rozwiązań umożliwiających skuteczne zbieranie informacji o zdarzeniach niepożądanych oraz ich analizę celem przeciwdziałania takim incydentom, czyli np. reedukacji personelu lub wymiany wadliwego sprzętu. W mojej ocenie głównym celem ustawy w tym kształcie jest zidentyfikowanie i ściganie sprawców zdarzeń niepożądanych. Przykładowo, rekomendacje Rady Europejskiej jasno wskazują, że najbardziej optymalnie jest umożliwienie anonimowego zgłaszania zdarzeń niepożądanych, tymczasem projektowana ustawa nakłada na zgłaszającego obowiązek podania nie tylko swoich danych, ale też danych wszystkich pozostałych medyków, którzy zaangażowani byli w realizację procedury zakończonej zdarzeniem niepożądanym. Co więcej, ponownie wbrew zaleceniom RE, dane o zdarzeniach niepożądanych będą dostępne jedynie dla MZ, NFZ, RPP oraz organów ścigania, ale już nie dla konsultantów krajowych czy towarzystw naukowych. Ustawa w takim kształcie nie przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa pacjentów i jakości udzielanych świadczeń, a jedynie zniechęci personel medyczny do zgłaszania zdarzeń niepożądanych oraz kształcenia w części specjalizacji, przede wszystkim zabiegowych.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Skandal z Mamą Ginekolog robi się coraz głośniejszy. Reagują kolejne instytucje

Oczywiście jakość powinna być kontrolowana przez centralne instytucje systemu ochrony zdrowia: zarówno niezgłaszanie, jak i zgłaszanie zbyt wysokiej liczby działań niepożądanych w danej placówce powinno być powodem interwencji i zbadania zjawiska. Jak jest to jednak podjęte w ustawie? Jakość ma być nadzorowana przez NFZ na podstawie wskaźników w obszarach określanych jako zarządcze, konsumenckie i kliniczne. Na podstawie oceny tych wskaźników NFZ będzie miał prawo redukować lub podwyższać finansowanie placówki w ramach kary lub nagrody. W mojej opinii jest to niepokojące rozwiązanie. Obawy budzą również opisane w rozporządzeniu proponowane wskaźniki jakości. Przykładowo, jednym ze wskaźników konsumenckich jest odsetek uzupełnionych ankiet satysfakcji pacjenta. Łatwo jednak się domyślić, że szpitale zajmujące się pacjentami w psychozie lub pod udarach będą mieć ten wskaźnik niższy, bo pacjenci którymi się zajmują, mogą nie być w stanie uzupełnić ankiet. Widać, że realia kliniczne umknęły autorom nowej legislacji. Obawy również budzi brak obszaru dotyczącego personelu wśród wskaźników jakości.

Zdaniem resortu środowisko lekarskie chciałoby całkowitego zwolnienia lekarzy z odpowiedzialności karnej i cywilnej. Czy tak jest istotnie?

Takie twierdzenia są nieprawdziwe. Postulaty środowiska dotyczą wyłącznie zdjęcia odpowiedzialności karnej i to jedynie w sytuacji nieumyślnego zdarzenia niepożądanego powstałego w efekcie interwencji medycznej wykonanej ze stosowną dbałością. Wniesienie pozwu na drodze cywilnej zawsze pozostanie prawem pacjenta. W modelu, o którym mówię, nacisk byłby położony na odpowiedzialność dyscyplinarną i zawodową, podobnie jak ma to miejsce w systemach państw skandynawskich. Co ciekawe, tamtejsi lekarze nie mają nawet potrzeby wykupowania prywatnego ubezpieczenia. W Polsce trudno nam sobie nawet wyobrazić, by z takiego zabezpieczenia zrezygnował lekarz posiadający specjalizację zabiegową.

Spora część społeczeństwa nie ufa w skuteczne działania lekarskiego pionu odpowiedzialności zawodowej. Jak środowisko ma zamiar to zmienić?

Ja również dostrzegam ten problem, w mojej ocenie znacząco pogłębiła go pandemia, która pokazała, że efektywność pociągania do odpowiedzialności lekarzy, np. szerzących medyczne fakenewsy, nie jest idealna. Chciałbym jednak zwrócić uwagę z jaką presją pewnych grup społecznych musi zmagać się środowisko lekarskie, które chciałoby ukarać takich medyków - czasami blokuje ona skuteczne działania. Poza tym, zgodnie z danymi samorządu lekarskiego, to pion odpowiedzialności zawodowej, a nie prokuratura, częściej kieruje wniosek o ukaranie danego lekarza. Niewątpliwie jest to obszar wymagający poprawy i działań o charakterze edukacyjnym, które podjąć powinien samorząd, ale też Ministerstwo Zdrowia.

Jakie priorytety wyznaczył pan sobie jako nowy przewodniczący Porozumienia Rezydentów?

W kontekście działań zamierzam skupić się na zmianach w systemie kształcenia oraz na ustawie o jakości i bezpieczeństwie. To są moje dwa główne priorytety. Natomiast jeśli idzie o wewnętrzne działania w obrębie organizacji, chcę się skupić na szkoleniu nowych działaczy i działaczek oraz tworzeniu zgranego zespołu z zestawem przydatnych umiejętności. Planuję też integrować Porozumienie Rezydentów z Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Lekarzy - jeśli nie uda się nam poprawić warunków pracy na poziomie państwowym, to zawsze warto podjąć walkę o godne warunki lokalnie, w miejscu pracy - i tu związek zawodowy oferuje najszersze możliwości.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Ustawa o jakości w ochronie zdrowia spada z porządku obrad Sejmu

Źródło: Puls Medycyny

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.