Prof. Robert Flisiak: Najważniejszym długofalowym zabezpieczeniem przed zachorowaniem na COVID-19 jest szczepienie

Rozmawiała Katarzyna Matusewicz
opublikowano: 05-05-2021, 13:16

„W dzisiejszych czasach nie jest potrzebna wiedza naukowa, by rozumieć, że szczepienia chronią przed niezwykle dramatycznymi konsekwencjami zachorowania na COVID-19 czy inne choroby zakaźne” - stwierdza prof. Robert Flisiak w rozmowie z „Pulsem Medycyny” na temat walki z pandemią, kondycji polskiego systemu opieki zdrowotnej oraz wyzwań, z jakimi będzie musiał się niebawem zmierzyć.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
O KIM MOWA

Prof. dr hab. n. med. Robert Flisiak jest specjalistą w dziedzinie chorób wewnętrznych i chorób zakaźnych, kierownikiem Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, prezesem Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, prezydentem Central European Hepatologic Collaboration.

Ostatnio minister zdrowia stwierdził, że tzw. trzecia fala zachorowań na COVID-19 słabnie. Jak wygląda sytuacja na oddziałach covidowych?

Hospitalizowanych pacjentów jest nadal bardzo dużo, wielu z nich w ciężkim stanie. Z klinicznego punktu widzenia najbardziej dotkliwa była fala jesienna i obecna - wiosenna. Nie numerowałbym ich, ponieważ tzw. pierwszej fali w ogóle w Polsce nie było. Obserwowaliśmy ją wiosną zeszłego roku m.in. we Włoszech czy Hiszpanii.

Czy i kiedy uda nam się wygrać z wirusem SARS-CoV-2?

To zależy, co rozumiemy pod pojęciem „wygrać”. Jego eradykacja, czyli całkowite usunięcie z powierzchni ziemi, prawdopodobnie jest niemożliwa. Zostanie on z nami już na zawsze. Jednak jako społeczeństwo będziemy zyskiwać coraz większą odporność populacyjną, co sprawi, że w większości przypadków będzie on powodował łagodne infekcje, możliwe do leczenia ambulatoryjnego. Oczywiście, do czasu, aż nie zmutuje i nie pojawi się jakiś wyjątkowo zjadliwy wariant. Całe szczęście, z naszych dotychczasowych obserwacji wynika, że SARS-CoV-2 nie jest aż tak zmienny, jak np. wirus grypy. Poza tym nie można wykluczyć, że producenci zaczną wytwarzać złożone szczepionki, które będą zabezpieczały w każdym sezonie zarówno przed grypą, jak i koronawirusem.

Czy jesienią może czekać nas kolejny wzrost zachorowań?

Obawiam się, że tak. Prawdopodobnie nie będzie on tak ogromny, jak ubiegłoroczny, czy ten, z którym właśnie się żegnamy, ale ryzyko istnieje, zwłaszcza jeśli społeczeństwo zarzuci szczepienia. Tym bardziej, że wakacje, gdy spodziewamy się niewielu zachorowań i zgonów, po raz kolejny mogą uśpić czujność, a sytuacji na pewno nie poprawi powrót dzieci do szkół, które mogą stać się źródłem zakażeń. Cała nadzieja w szczepieniu populacji szkolnej, bo lada moment powinna rozpocząć się rejestracja dla tej grupy wiekowej.

Obserwujemy jednak coraz większy opór społeczeństwa w podporządkowywaniu się zaleceniom epidemiologicznym...

Ludzie są zmęczeni upartym utrzymywaniem niektórych zupełnie absurdalnych zarządzeń, takich jak np. noszenie maseczek na otwartej przestrzeni, gdzie można zachować dystans. Skutek jest taki, że zaczynają negować sens również tych zasadnych obostrzeń, które realnie przyczyniają się do zmniejszenia transmisji wirusa. Problemem jest też skuteczne egzekwowanie wprowadzanych przepisów. Brak kar za ich nieprzestrzeganie jest nie tylko demotywujące, ale i demoralizujące.

Jakie zalecenia są w tej chwili najważniejsze, aby powstrzymać pandemię?

Nikt nie wymyślił do tej pory nic skuteczniejszego niż noszenie maseczek w pomieszczeniach zamkniętych, gdzie trudno zachować dystans społeczny. Wszelkie spekulacje, że nie ma na to dowodów naukowych, są bezsensowne. Równie dobrze można by powiedzieć, że brakuje dowodów naukowych na to, że spadochron ratuje życie człowiekowi, który wyskakuje z samolotu, bo nie przeprowadzono badań z podwójnie ślepą próbą. Poza tym konieczna jest dyscyplina społeczna, pozostanie w domu, gdy pojawią się objawy chorobowe i jak najszybsze zgłoszenie się do lekarza w przypadku, gdy będą się one nasilać. Nie trzeba od razu jechać do szpitala, zwykle wystarcza wizyta czy konsultacja u lekarza POZ. Oczywiście, wiem, że ten system nie działa sprawnie, ale przy takiej skali zaniedbań w przeszłości dziwne, że w ogóle działa.

Należy przy tym podkreślić, że obecnie najważniejszym długofalowym zabezpieczeniem przed zachorowaniem jest szczepienie. Niedopuszczalne są sytuacje, w których osoby mające wyznaczony termin celowo nie zgłaszają się do punktów szczepień. Dochodzi przez to do marnowania dawek i dezorganizacji pracy personelu. Niestety, mamy sygnały, że osoby ze środowisk antyszczepionkowych świadomie dopuszczają się takich działań, a nawet konkurują ze sobą na tym polu. Byłoby to nie do pomyślenia w jakimkolwiek innym kraju walczącym skutecznie z pandemią i z pewnością skończyłoby się co najmniej nałożeniem na takie osoby wysokich kar finansowych. W Izraelu za podważanie celowości szczepień nie wahano się sądzić i skazywać m.in. rabinów. Tymczasem w Polsce wiele środowisk bezkarnie szerzy nieprawdziwe informacje dotyczące zarówno samej pandemii, jak i skuteczności szczepień.

Przez to wiele osób boi się działań niepożądanych po szczepieniu, ponieważ nie potrafi odpowiednio zinterpretować informacji podawanych przez media, a później wykorzystywanych w niewłaściwy sposób przez przeciwników szczepień.

Myślę, że w dzisiejszych czasach nie jest potrzebna wiedza naukowa, by rozumieć, że szczepienia chronią przed niezwykle dramatycznymi konsekwencjami zachorowania na COVID-19 czy inne choroby zakaźne. Żyjemy w czasach, w których praktycznie każdy przynajmniej raz w swoim życiu był szczepiony. Dotyczy to również osób z kręgu antyszczepionkowców. Dzięki temu udało się powstrzymać wiele groźnych, a nierzadko śmiertelnych chorób. Wystarczy więc wiedza powszechna, by pozbyć się wątpliwości dotyczących skuteczności szczepień.

A co do działań niepożądanych, to liczby mówią same za siebie. Jeżeli na 5-6 milionów zaszczepionych u kilku czy kilkunastu pojawiły się ciężkie powikłania, to jest to ryzyko zbliżone do tego, że kogoś trafi piorun. Poza tym należy mieć świadomość, że praktycznie każdy lek niesie za sobą możliwość działań ubocznych, a mimo to ludzie poddają się różnorodnym terapiom, by uchronić się przed konsekwencjami choroby.

Czy wiadomo, na jak długo szczepionki przeciwko SARS-CoV-2 zapewniają odporność?

Wciąż zdobywamy wiedzę na ten temat. Obecnie wiemy już, że trwałość odpowiedzi immunologicznej sięga co najmniej 6-8 miesięcy, ale jest więcej niż pewne, że w kolejnych miesiącach czas ten będzie się wydłużać.

Pandemia zastała polski system opieki zdrowotnej zupełnie nieprzygotowany na wyzwania, z jakimi przyszło mu się mierzyć. Jednocześnie to, co działo się przez ostatni rok, jeszcze bardziej go osłabiło. Jaki będzie miało to skutek?

Niestety, spodziewam się wszystkiego co najgorsze... W tej chwili jest jeszcze mobilizacja wśród personelu medycznego, jednak gdy skończy się pandemia, system zacznie się sypać. To tylko kwestia czasu. Mamy najniższe w Europie wskaźniki liczby lekarzy i pielęgniarek oraz nakładów na opiekę zdrowotną w stosunku do PKB oraz liczby mieszkańców. Z udziałem dostępnego personelu byliśmy jeszcze w stanie skoncentrować się na bieżącej sytuacji związanej z pandemią. Zabrakło już jednak sił i środków, aby zabezpieczyć pozostałych pacjentów. Często pada pytanie: skąd w Polsce tak duża śmiertelność nadmiarowa? Odpowiedź jest przecież oczywista!

Przez kilkadziesiąt lat system opieki zdrowotnej w Polsce był permanentnie niedofinansowany i funkcjonował na poziomie minimum egzystencji. Nie chodzi tylko o wynagrodzenia dla kadry medycznej, ale przede wszystkim o infrastrukturę oraz wyposażenie placówek. Przez ten cały czas środki wystarczały jedynie na podtrzymanie funkcjonowania systemu, a nie jego rozwój. Nie możemy liczyć na to, że uczelnie medyczne wykształcą w kolejnych latach większą liczbę lekarzy i pielęgniarek. Bo po pierwsze, absolwenci uciekną za granicę, po drugie - same uczelnie muszą łatać dziury budżetowe, np. studiami dla obcokrajowców, ograniczając liczbę miejsc dla Polaków, a po trzecie, tzw. reforma 2.0 już doprowadziła do ucieczki nauczycieli akademickich do innych placówek opieki zdrowotnej, oferujących atrakcyjniejsze miejsca pracy, nie tylko w naszym kraju.

I nie chodzi tu tylko o lepsze wynagrodzenie, ale o coraz częściej podkreślane poczucie bezpieczeństwa pracy. A będzie jeszcze gorzej, bo pandemia wstrzymała ten proces tylko czasowo. Praca na etacie uczelnianym jest nie tylko nieopłacalna, ale zmusza do ciągłego zmagania się z tzw. punktozą - „chorobą” wygenerowaną przez wspomnianą reformę. Sprawia ona, że otrzymywanie punktów za dorobek naukowy przestało być metodą oceny pracy naukowej, ale stało się jej celem, który do tego należy zaraportować poprzez czasochłonną i absurdalną sprawozdawczość. Do tego dochodzi mętny system punktowania, oparty na subiektywnej ocenie urzędników i to w sytuacji, gdy na świecie istnieją od dziesięcioleci proste i obiektywne systemy oceny dorobku naukowego. Niestety, uniemożliwiają one uznaniowość, więc nie znajdują zastosowania w Polsce. Biurokracja i narastające obciążenia paraliżują i niszczą polski system medycznego szkolnictwa wyższego. Nędza w systemie opieki zdrowotnej, chybione reformy w szkolnictwie wyższym i emigracja medyków - to wszystko doprowadzi do katastrofy.

Co można zrobić, aby jej uniknąć?

Są trzy najpilniejsze rzeczy do zrobienia. Po pierwsze: trzeba natychmiast podwoić nakłady na opiekę zdrowotną. Obiecywane 6 czy nawet 7,2 proc. PKB nic nie zmieni. Musi być podwojenie, żeby nadrobić zaległości wygenerowane przez dziesięciolecia wyniszczającej polską medycynę działalności kolejnych rządów i ministrów zdrowia. Po drugie: należy przenieść nadzór nad uczelniami medycznymi z Ministerstwa Edukacji i Nauki do Ministerstwa Zdrowia i wyłączyć je przynajmniej częściowo z absurdów reformy opartej na Ustawie 2.0. Po trzecie: nie można dopuścić do głosu „uszczelniaczy”, czyli tych, którzy wmawiali nam zawsze, że najpierw system opieki zdrowotnej trzeba uszczelnić, a dopiero potem dofinansować. W efekcie zanim uszczelnili, przychodziła następna ekipa z nowymi „uszczelniaczami” i nigdy nie było już czasu na drugi etap, czyli dofinansowanie. Teraz trzeba wyłożyć pieniądze na nowe wiadro, bo tego durszlaka już nie da się uszczelnić.

Wspomniał pan, że pandemia COVID-19 opóźniła rozpoznanie i leczenie wielu innych chorób, m.in. onkologicznych. Czy ten problem dotyka również chorób zakaźnych?

Oczywiście! Najlepszym przykładem jest wirusowe zapalenie wątroby typu C (WZW C), czyli schorzenie z pogranicza chorób zakaźnych i onkologii. Nieleczone zakażenie wirusem HCV prowadzi do rozwoju marskości i raka wątrobowokomórkowego. Od kilku lat skutecznie leczyliśmy pacjentów, dzięki doskonałym lekom i dobrym programom lekowym. Niestety, brakowało narodowego programu badań przesiewowych. Są one w przypadku zakażeń HCV wyjątkowo efektywne kosztowo, ponieważ odpowiednio wczesne wykrycie choroby i wdrożenie wysoce skutecznej terapii w ramach programu lekowego chroni pacjenta przed rozwojem marskości i raka wątroby ze wszystkimi jego konsekwencjami. Jednak przesiew nie był wspierany przez państwo, pomimo jednoznacznych zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), ale finansowany m.in. przez samorządy czy firmy farmaceutyczne. Ponad rok temu, jako Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, złożyliśmy w NFZ projekt profilaktyki raka wątroby. Był prezentowany w siedzibie centrali, wzbudził zainteresowanie, były obietnice, ale do tej pory nie zapadła decyzja o jego realizacji, a kilka dni temu dowiedziałem się, że... zaginął.

Tak czy inaczej, pandemia sprawiła, że cały ten sprawnie działający proces diagnostyczno-terapeutyczny został przerwany, badania przesiewowe zaniechane, a NFZ nie robi nic, żeby przywrócić go przynajmniej do stanu sprzed pandemii. Dotyczy to także wielu innych chorób zakaźnych. Jestem pewien, że po zakończonej walce z koronawirusem zaczniemy zbierać żniwo tych zaniedbań.

Skala zakażeń SARS-CoV-2 wszystkich zaskoczyła. Czy w najbliższym czasie może czekać nas kolejna pandemia?

Patrząc tylko na epidemie powodowane przez koronawirusy, to widać, że pojawiają się one w kilkuletnich odstępach. Dopóki udaje się ograniczyć ogniska epidemiczne, to nie stanowią one zagrożenia pandemicznego. Bazując na dotychczasowych doświadczeniach, myślę, że za kilka lat może jednak pojawić się kolejny niebezpieczny patogen. Otwarte pozostaje pytanie, czy będzie tak chorobotwórczy i ekspansywny jak SARS-CoV-2, by opanować wszystkie kontynenty i praktycznie sparaliżować normalne funkcjonowanie świata. No i najważniejsze dla nas, czy w międzyczasie zdążymy odbudować polski system opieki zdrowotnej, bo jeśli nie, to nowa pandemia może u nas wyglądać tak jak teraz w Indiach.

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.