Kosikowski: kształcimy rekordową liczbę lekarzy, a MZ “obcina” miejsca w specjalizacjach deficytowych
Jeśli ograniczamy nabór na specjalizacje deficytowe, to cała dotychczasowa strategia się wywraca. Kształcimy w tych dziedzinach mniej lekarzy, nie ma zastępowalności, specjalistów brakuje, kolejki się wydłużają. Szczególnie w sektorze publicznym - mówi na łamach “Gazety Wyborczej” Jakub Kosikowski z Naczelnej Izby Lekarskiej.

W rozmowie z Gazetą Wyborczą Jakub Kosikowski, przedstawiciel lekarskiego samorządu, skomentował ile - decyzją Ministerstwa Zdrowia - miejsc szkoleniowych w postępowaniu jesiennym będzie w tzw. specjalizacjach deficytowych. Jest 22, a wśród nich znajduje się m.in. pediatria, psychiatria dziecięca czy specjalizacje zabiegowe i onkologiczne. Dlaczego liczba miejsc szkoleniowych w akurat tych ścieżkach kształcenia jest stosunkowo niewielka, choć specjalistów brakuje, a potrzeby zdrowotne rosną?
Lekarze nie wybierają specjalizacji deficytowych, więc MZ zmniejsza liczbę miejsc szkoleniowych
Zdaniem Jakuba Kosikowskiego wiele ze specjalizacji deficytowych jest po pierwsze trudniejszych w porównaniu z pozostałymi, a po drugie brakuje wystarczających zachęt, także tych o charakterze finansowym.
Ocenia, iż resort wychodzi z założenia, że skoro miejsca w wielu specjalizacjach deficytowych nie cieszyły się popularnością i nie można tych niewykorzystanych “przesunąć” do innych specjalizacji, to po prostu się je “obcina”.
Jeśli jednak ograniczamy nabór na specjalizacje deficytowe, to cała dotychczasowa strategia się wywraca - twierdzi. “Kształcimy w tych dziedzinach mniej lekarzy, nie ma zastępowalności, specjalistów brakuje, kolejki się wydłużają. Szczególnie w sektorze publicznym. Bo oczywiście są inne specjalności, gdzie aż takich problemów nie ma - lekarze się kształcą i szybko odchodzą do sektora prywatnego” - mówi cytowany przez GW.
Kosikowski: zachęty finansowe są niewystarczające
MZ stoi na stanowisku, że zwiększa liczbę lekarzy kształconych na potrzeby publicznego systemu, a tym decydującym się na specjalizacje deficytowe oferuje zachęty finansowe. Według Jakuba Kosikowskiego nie są one jednak wystarczające, by skutecznie skłonić młodych medyków do wyboru właśnie tych ścieżek kształcenia.
- W 2018 różnica wynosiła między 700 a 800 zł. Plus jeszcze 100 zł różnicy w bonie dla lekarza, który oświadczał, że po skończonej specjalizacji co najmniej dwa z pięciu lat przepracuje w Polsce. Teraz ta różnica to 203 zł za pierwsze dwa lata, później spada do 135 zł. Jak się weźmie bon patriotyczny, to dochodzi 100 zł - mówi przedstawiciel NIL.
Kosikowski zwraca też uwagę, że system płac w systemie publicznym destabilizuje zatrudnianie lekarzy na kontraktach: wprowadza to znaczącą nierówność płacową, choć pozwala dyrekcjom skuteczniej “łatać” dziury w grafiku.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Specjalizacje deficytowe. Potrzeby zdrowotne rosną, liczba miejsc rezydenckich nie?
Źródło: Puls Medycyny