Wódko, pozwól leczyć!
Wódko, pozwól leczyć!
Ostrzej, ale bez skalpela - felieton Marka Stankiewicza
Rowerzysta za jazdę pod wpływem alkoholu trafia do więzienia. Pijany piłkarz polskiej ekstraklasy z dnia na dzień rozstał się z lukratywnym kontraktem i możliwością transferu do ligi hiszpańskiej. Ale pijany dentysta z Radomska, który pacjentowi bez potrzeby usunął górną jedynkę, choć miał jedynie oszlifować zęby pod korony, doczekał się zaledwie nagany od sądu lekarskiego. Co więcej, nasz bohater nadal leczy po pijanemu. Na razie nie stracił uprawnień zawodowych, choć czeka go kolejne postępowanie dyscyplinarne. Tym razem nasiąknięty promilami zamiast chorej ósemki, usunął dziecku zdrową siódemkę. Co gorsza, bez zgody opiekunów. Doniesienie o nietrzeźwym dentyście ojciec dziewczynki złożył jednak trzy dni po wyrwaniu zęba, więc policjanci nie mogli już sprawdzić trzeźwości lekarza. Każdy pijak nazajutrz jest człowiekiem trzeźwym, choćby nie wiem jak barwnie opowiadano o jego wczorajszych ekscesach.
W publicznym odczuciu, nadużywający alkoholu lekarz to ktoś godny szczególnego potępienia. Bo jak można leczyć, będąc systematycznie nietrzeźwym? Tymczasem schowane za kurtyną hipokryzji społeczeństwo, stygmatyzowane półwieczną pieczęcią komuny, przystaje na tolerowanie pijaństwa. Dlaczego? Bo sami nie lubimy wylewać za kołnierz. Choć w gabinetach lekarskich pije się dziś mniej niż przed laty, trudniej jest medykom się z tymi nawykami ukryć, bo każda skarga pacjenta lub policyjna interwencja ściąga na miejsce media.
Znam lekarzy ewidentnie uzależnionych od alkoholu, których od wielu lat „kryją” współpracownicy. Czy Kodeks etyki lekarskiej dopuszcza złożenie doniesienia na pijącego kolegę lub koleżankę? Praca po pijanemu dopiero powoli staje się „obciachem”. Walka z pijaństwem wśród lekarzy tak naprawdę przez lata była fikcją. Do dobrego tonu zaliczano do niedawna wręczenie butelki koniaku — wyraz wdzięczności dla chirurga za udaną operację. Jazdę po kielichu z polowania uważano za wyraz ułańskiej fantazji pana doktora. Sądy powszechne i lekarskie przez lata wymierzały najniższe kary nawet recydywistom. Niskie grzywny czy symboliczne zawiasy w opinii skazanych nie były żadną karą. Obrońcy wręcz przeganiali się w absurdalnych usprawiedliwieniach swoich klientów, a prokuratorzy nie wysilali się, by to procesowo obalić. Jak ktoś miał władzę i pieniądze, można było bez trudu przeciągać procesy na lata, nawet w tak bulwersujących sprawach, jak spowodowanie wypadku śmiertelnego po spożyciu alkoholu.
Pewne profesje bardziej predysponują do picia. Lekarz, którego praca wiąże się z dużym stresem, napięciem i wielogodzinnymi dyżurami, często rozładowuje swoje emocje sięgając po alkohol. Nawet były wiceminister zdrowia, europoseł Bolesław Piecha przyznaje, że wśród lekarzy istnieje problem choroby alkoholowej. Jest jednym z niewielu lekarzy w Polsce, który publicznie opowiedział o swoim uzależnieniu. Alkoholizm to nie powód do chwały, ale nie jest też powodem do wstydu, jeśli się z tym walczy i utrzymuje abstynencję.
Przyznanie się do picia stanowi dla lekarzy nie lada problem. Nie dziwnego, przecież u podłoża choroby alkoholowej leży iluzja i zaprzeczenie. Lekarz jest uznawany, i sam się zresztą uznaje, za osobę, która z medycznego punktu wie wszystko. Dlatego zakłada, że kontroluje sytuację, zna objawy i skutki choroby. Alkohol szkodzi, ale nie mnie — oto jego dewiza. Lekarze boją się łatki alkoholika i wprost śmierci zawodowej. Niektórzy dbają, żeby o ich problemie nie dowiedzieli się nie tylko koledzy z pracy, ale nawet rodzina. Zdarza się, że targani wstydem odmawiają stawienia się przed okręgowym rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej, który na podstawie doniesienia prasowego podejmuje postępowanie wyjaśniające. Ten fortel, zalecany czasem przez adwokatów, ma krótkie nogi, bo sprawa po dwóch tygodniach ląduje przed okręgowym sądem lekarskim. Kodeks etyki lekarskiej nakazuje lekarzowi zachowanie trzeźwości w czasie wykonywania zawodu.
Często lekarze udają się do swych szpitali i poradni nazajutrz po suto zakrapianej kolacji, balu czy pikniku. Biada tym, którzy wierzą w gusła, że krótki sen czy poranny prysznic przywrócą im stan wymaganej trzeźwości i będą przesłanką uwalniająca od winy. „Każdy lekarz musi mieć świadomość, nie tylko z racji posiadanej wiedzy, ale również na skutek nabytego doświadczenia życiowego, że spożycie znacznej ilości alkoholu wymaga znacznej ilości czasu, potrzebnej do jego wyeliminowania przez organizm w toku przemian metabolicznych” — czytamy w uzasadnieniu orzeczenia gdańskiego sądu lekarskiego o karze nagany dla lekarza, który podjął się wykonywania obowiązków zawodowych pod wpływem alkoholu (0,7 promila). Kolejna niewinna wpadka będzie kosztować tego pana doktora zawieszenie prawa wykonywania zawodu na okres aż do osiągnięcia pełnej abstynencji po zakończonym cyklu leczenia w ośrodku uzależnień.
Ale czy wówczas dostanie się na leczenie stacjonarne? Najbliższy termin w Świętokrzyskim Centrum Psychiatrii to listopad 2016 roku. Przecież odsunięty od pracy nie doczeka tego terminu, zapije się na śmierć. Nie można nikogo umieszczać poza kolejnością, bo to byłoby niesprawiedliwe. Dlatego należałoby utworzyć jak najszybciej nowe oddziały odwykowe. Prywatne odwykówki wyrastają jak grzyby po deszczu i za ciężkie pieniądze oferują terapię. Chyba już czas, by minister zdrowia jak najszybciej to zmienił, bo w przypadku choroby alkoholowej, która jest śmiertelna, nie można czekać dwa lata na podjęcie leczenia.
Trzeba podjąć walkę z przyczynami, a nie ze skutkami. Na każdego pijącego należy patrzeć indywidualnie, każdemu pomoże co innego. Wszystkie kampanie typu „życie masz tylko jedno” to zawracanie głowy, bo jak od uzależnionego człowieka oczekiwać zdrowego rozsądku, skoro jego życiem rządzi nałóg. Potrzeba kolejnych procentów uniemożliwia mu racjonalne myślenie, odbiera możliwość walki o swoje życie i życie innych ludzi, którzy są bezpośrednio narażeni na działania człowieka pod wpływem alkoholu. W USA 22 proc. lekarzy uzależnionych jest od alkoholu. W Polsce nie ma miarodajnych badań. A szkoda.
Ostrzej, ale bez skalpela - felieton Marka Stankiewicza
Rowerzysta za jazdę pod wpływem alkoholu trafia do więzienia. Pijany piłkarz polskiej ekstraklasy z dnia na dzień rozstał się z lukratywnym kontraktem i możliwością transferu do ligi hiszpańskiej. Ale pijany dentysta z Radomska, który pacjentowi bez potrzeby usunął górną jedynkę, choć miał jedynie oszlifować zęby pod korony, doczekał się zaledwie nagany od sądu lekarskiego. Co więcej, nasz bohater nadal leczy po pijanemu. Na razie nie stracił uprawnień zawodowych, choć czeka go kolejne postępowanie dyscyplinarne. Tym razem nasiąknięty promilami zamiast chorej ósemki, usunął dziecku zdrową siódemkę. Co gorsza, bez zgody opiekunów. Doniesienie o nietrzeźwym dentyście ojciec dziewczynki złożył jednak trzy dni po wyrwaniu zęba, więc policjanci nie mogli już sprawdzić trzeźwości lekarza. Każdy pijak nazajutrz jest człowiekiem trzeźwym, choćby nie wiem jak barwnie opowiadano o jego wczorajszych ekscesach.W publicznym odczuciu, nadużywający alkoholu lekarz to ktoś godny szczególnego potępienia. Bo jak można leczyć, będąc systematycznie nietrzeźwym? Tymczasem schowane za kurtyną hipokryzji społeczeństwo, stygmatyzowane półwieczną pieczęcią komuny, przystaje na tolerowanie pijaństwa. Dlaczego? Bo sami nie lubimy wylewać za kołnierz. Choć w gabinetach lekarskich pije się dziś mniej niż przed laty, trudniej jest medykom się z tymi nawykami ukryć, bo każda skarga pacjenta lub policyjna interwencja ściąga na miejsce media.Znam lekarzy ewidentnie uzależnionych od alkoholu, których od wielu lat „kryją” współpracownicy. Czy Kodeks etyki lekarskiej dopuszcza złożenie doniesienia na pijącego kolegę lub koleżankę? Praca po pijanemu dopiero powoli staje się „obciachem”. Walka z pijaństwem wśród lekarzy tak naprawdę przez lata była fikcją. Do dobrego tonu zaliczano do niedawna wręczenie butelki koniaku — wyraz wdzięczności dla chirurga za udaną operację. Jazdę po kielichu z polowania uważano za wyraz ułańskiej fantazji pana doktora. Sądy powszechne i lekarskie przez lata wymierzały najniższe kary nawet recydywistom. Niskie grzywny czy symboliczne zawiasy w opinii skazanych nie były żadną karą. Obrońcy wręcz przeganiali się w absurdalnych usprawiedliwieniach swoich klientów, a prokuratorzy nie wysilali się, by to procesowo obalić. Jak ktoś miał władzę i pieniądze, można było bez trudu przeciągać procesy na lata, nawet w tak bulwersujących sprawach, jak spowodowanie wypadku śmiertelnego po spożyciu alkoholu.Pewne profesje bardziej predysponują do picia. Lekarz, którego praca wiąże się z dużym stresem, napięciem i wielogodzinnymi dyżurami, często rozładowuje swoje emocje sięgając po alkohol. Nawet były wiceminister zdrowia, europoseł Bolesław Piecha przyznaje, że wśród lekarzy istnieje problem choroby alkoholowej. Jest jednym z niewielu lekarzy w Polsce, który publicznie opowiedział o swoim uzależnieniu. Alkoholizm to nie powód do chwały, ale nie jest też powodem do wstydu, jeśli się z tym walczy i utrzymuje abstynencję. Przyznanie się do picia stanowi dla lekarzy nie lada problem. Nie dziwnego, przecież u podłoża choroby alkoholowej leży iluzja i zaprzeczenie. Lekarz jest uznawany, i sam się zresztą uznaje, za osobę, która z medycznego punktu wie wszystko. Dlatego zakłada, że kontroluje sytuację, zna objawy i skutki choroby. Alkohol szkodzi, ale nie mnie — oto jego dewiza. Lekarze boją się łatki alkoholika i wprost śmierci zawodowej. Niektórzy dbają, żeby o ich problemie nie dowiedzieli się nie tylko koledzy z pracy, ale nawet rodzina. Zdarza się, że targani wstydem odmawiają stawienia się przed okręgowym rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej, który na podstawie doniesienia prasowego podejmuje postępowanie wyjaśniające. Ten fortel, zalecany czasem przez adwokatów, ma krótkie nogi, bo sprawa po dwóch tygodniach ląduje przed okręgowym sądem lekarskim. Kodeks etyki lekarskiej nakazuje lekarzowi zachowanie trzeźwości w czasie wykonywania zawodu.Często lekarze udają się do swych szpitali i poradni nazajutrz po suto zakrapianej kolacji, balu czy pikniku. Biada tym, którzy wierzą w gusła, że krótki sen czy poranny prysznic przywrócą im stan wymaganej trzeźwości i będą przesłanką uwalniająca od winy. „Każdy lekarz musi mieć świadomość, nie tylko z racji posiadanej wiedzy, ale również na skutek nabytego doświadczenia życiowego, że spożycie znacznej ilości alkoholu wymaga znacznej ilości czasu, potrzebnej do jego wyeliminowania przez organizm w toku przemian metabolicznych” — czytamy w uzasadnieniu orzeczenia gdańskiego sądu lekarskiego o karze nagany dla lekarza, który podjął się wykonywania obowiązków zawodowych pod wpływem alkoholu (0,7 promila). Kolejna niewinna wpadka będzie kosztować tego pana doktora zawieszenie prawa wykonywania zawodu na okres aż do osiągnięcia pełnej abstynencji po zakończonym cyklu leczenia w ośrodku uzależnień.Ale czy wówczas dostanie się na leczenie stacjonarne? Najbliższy termin w Świętokrzyskim Centrum Psychiatrii to listopad 2016 roku. Przecież odsunięty od pracy nie doczeka tego terminu, zapije się na śmierć. Nie można nikogo umieszczać poza kolejnością, bo to byłoby niesprawiedliwe. Dlatego należałoby utworzyć jak najszybciej nowe oddziały odwykowe. Prywatne odwykówki wyrastają jak grzyby po deszczu i za ciężkie pieniądze oferują terapię. Chyba już czas, by minister zdrowia jak najszybciej to zmienił, bo w przypadku choroby alkoholowej, która jest śmiertelna, nie można czekać dwa lata na podjęcie leczenia. Trzeba podjąć walkę z przyczynami, a nie ze skutkami. Na każdego pijącego należy patrzeć indywidualnie, każdemu pomoże co innego. Wszystkie kampanie typu „życie masz tylko jedno” to zawracanie głowy, bo jak od uzależnionego człowieka oczekiwać zdrowego rozsądku, skoro jego życiem rządzi nałóg. Potrzeba kolejnych procentów uniemożliwia mu racjonalne myślenie, odbiera możliwość walki o swoje życie i życie innych ludzi, którzy są bezpośrednio narażeni na działania człowieka pod wpływem alkoholu. W USA 22 proc. lekarzy uzależnionych jest od alkoholu. W Polsce nie ma miarodajnych badań. A szkoda.
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach