Na szczęście, jego częścią składową był mechanizm oceniająco-nowelizujący, co od razu pozwalało patrzeć nań krytycznie i korygować na bieżąco. Wnioski pojawiały się zresztą prawie natychmiast, omawiała je komisja, a minister zdrowia zebrał, skatalogował, ustawowo opisał i poddał konsultacjom. Ich wynik skoncentrował się na odformalizowaniu i odbiurokratyzowaniu pakietu, np. przez wprowadzenie większej liczby lekarzy uprawnionych do zakładania karty DiLO.
Wiceminister Piotr Warczyński, uzasadniając nowelizację mówił, iż dotyczy ona dwóch obszarów: uproszczenia sprawozdawczości „w zakresie list oczekujących” oraz skrócenia samej karty DiLO „z jednoczesnym uelastycznieniem możliwości jej wystawiania”. Dyskusja nie skupiała się jednak tylko na tym, ale nawiązywała też do prowadzenia statystyki nowotworów i obowiązku zwoływania konsyliów.
Nawiązując do kwestii statystyki nowotworów pos. Zbigniew Pawłowicz (PO), wieloletni dyrektor Centrum Onkologii w Bydgoszczy, zapytał, dlaczego zniesiono konieczność raportowania w momencie wystawienia karty DiLO do Krajowego Rejestru Nowotworów. „Nie można planować strategii walki z nowotworami nie mając pełnej wiedzy o ich występowaniu, a jednocześnie o ich leczeniu” — mówił pos. Pawłowicz. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że „przy rozwoju komputeryzacji w szpitalach nie stanowi to żadnego problemu dla lekarza wypełniającego kartę DiLO”.
Wtórował mu pos. Marian Zembala (PO), który precyzyjnie zlokalizował punkt krytyczny pakietu — niepełne i niezwalidowane rejestry. „Ciągle nie rozumiem, dlaczego silna medycyna, jakiej wszyscy chcemy, nie rozwija intensywnie rejestrów z walidacją wewnętrzną i zewnętrzną” — dziwił się profesor. Nie wiadomo, na ile te dwie zasadne uwagi odniosą skutek, ale dotyczą one istoty rzeczy — bazy danych, na podstawie której pakiet onkologiczny może w ogóle funkcjonować. Ministerstwo powinno je wziąć pod uwagę i zgłosić przez posłów PiS odpowiednie korekty.
W drugiej zaś sprawie alarm podniósł przewodniczący komisji pos. Bartosz Arłukowicz (PO), który dostrzegł w ocenie skutków regulacji, iż nowelizacja umożliwiłaby „w uzasadnionych przypadkach” rezygnację z przeprowadzenia konsyliów. A są one uprawnieniem pacjenta do dobrej opieki, skupiając lekarzy wielu specjalności onkologicznych. Rzecz wprawdzie nie dotyczy samej ustawy, ale dołączonego do niej rozporządzenia „koszykowego” (na co słusznie zwrócił uwagę min. Warczyński), mimo to znalazła zrozumienie u pos. Tomasza Latosa (PiS). Zadeklarował on, iż w akcie prawnym niższego rzędu można by doprecyzować, w jakich sytuacjach konsylia powinny się zbierać i podejmować decyzje o dalszym leczeniu. Nie we wszystkich przypadkach jest to uzasadnione, ponieważ — jak argumentował — wobec niektórych pacjentów algorytm postępowania jest oczywisty, „ale też nie mogę powiedzieć, że rzeczywiście problemu nie ma”.
Czy zakończy się to poprawką złożoną w drugim czytaniu nowelizacji ustawy? Można by się o taką pokusić, np. odnośnie do przepisu wprowadzającego wytyczne do rozporządzenia koszykowego, w jakich sytuacjach powinno się zmniejszyć liczbę lekarzy tworzących konsylium, albo wyliczyć choroby nowotworowe, w przypadku których nie będzie ono potrzebne. Innymi słowy, w komisji zarysował się kompromis i to w kapitalnej dla pacjentów sprawie. Dlatego warto było wrócić na Wiejskiej do sejmowej orki, by takie sprawy zacząć zgodnie ustalać — zarówno w interesie pacjentów, lekarzy, jak i systemu opieki onkologicznej w Polsce.