Prof. Robert Flisiak: odwoływanie pandemii jest przedwczesne
Zbliżamy się do końca kolejnej fali, ale nie oznacza to jeszcze końca pandemii. Z takimi deklaracjami musimy poczekać co najmniej do jesieni, żeby zobaczyć, jak będzie zachowywał się wirus i rozwijała sytuacja epidemiologiczna na świecie – stwierdza prof. Robert Flisiak.

Prof. dr hab. n. med. Robert Flisiak zajął 2. miejsce na Liście Stu 2021 najbardziej wpływowych osób w polskiej medycynie.
Trudno uwierzyć, ale 2021 r. to już drugi rok pandemii. Co się zmieniło?
Dla środowiska lekarzy chorób zakaźnych stała się ona już pewną rutyną. Oczywiście, były wzloty i upadki. Osobiście początkowo duże nadzieje wiązałem z pracą w Radzie Medycznej przy premierze, która dawała szanse na to, że specjaliści będą mieli realny wpływ na przebieg pandemii w naszym kraju. Niestety, z czasem zarówno u mnie, jak i u innych członków rady narastała frustracja, ponieważ nasze wytyczne nie były uwzględniane w działaniach rządu. Konsekwencją tego z pewnością były nadmiarowe zgony podczas jesiennej fali pandemii, których przynajmniej części można było uniknąć.
Czy obecnie zbliżamy się do końca pandemii?
Zbliżamy się do końca kolejnej fali, ale nie oznacza to jeszcze końca pandemii. Z takimi deklaracjami musimy poczekać co najmniej do jesieni, żeby zobaczyć, jak będzie zachowywał się wirus i jak będzie rozwijała się sytuacja epidemiologiczna na świecie. Nie chodzi tylko o sytuację w Polsce, ponieważ pandemia to stan globalny. Jeżeli gdziekolwiek na świecie pojawi się nowy, niepokojący wariant SARS-CoV-2, to może on stać się zagrożeniem dla całej ludzkości. W związku z tym odwoływanie pandemii jest mocno przedwczesne i nie zależy od decyzji jednego kraju.
Został pan doceniony przez kapitułę Listy Stu, jednak specjaliści chorób zakaźnych to grupa medyków, która od dwóch lat jest szczególnie narażona na hejt społeczny. Doświadcza pan go na własnej skórze?
Oczywiście, jest to widoczne, ale osobiście tego specjalnie nie odczuwam. Być może dlatego, że z założenia nie korzystam z mediów społecznościowych, takich jak Facebook czy Twitter. Jeżeli miałbym bilansować przejawy hejtu i wyrazy poparcia, a czasem nawet sympatii, to mimo wszystko te ostatnie przeważają. Jest to bardzo budujące, daje mi siłę do dalszego działania. Jednocześnie zdarzają się pewne barbarzyńskie wręcz zachowania, które nie tylko pozostawiają ślad w psychice, ale często burzą poczucie bezpieczeństwa.
Zawód lekarza obarczony jest dużym stresem. Jak pan sobie z nim radzi i skąd czerpie pan energię?
Może to zabrzmi banalnie, ale bardzo dużo energii dają mi bliscy. W dni robocze odskocznią od pracy są dla mnie krótkie z konieczności chwile spędzane z żoną, bo ona też ma swoje obowiązki jako kierownik kliniki, a w weekend – spotkania z córką, zięciem i wnuczętami. To one pozwalają mi nabrać dystansu do spraw zawodowych, nie dają popaść w rutynę i sprzyjają zachowaniu obiektywnego punktu widzenia. Dzięki temu łatwiej też liczyć dni do krótkiego urlopu, na który – mam nadzieję – w końcu uda nam się wyjechać.
Jak wygląda zazwyczaj pana dzień pracy?
Mój tryb pracy niewątpliwie zmienił się wraz z początkiem pandemii. Zdarza się, że zaczynam pracę o świcie, bo kiedy coś dzieje się w klinice, to dyżurni alarmują mnie o tym bardzo wcześnie, czasem nawet w nocy otrzymuję SMS-y w pilnych sprawach. Na szczęście, ostatnio jest ich nieporównanie mniej niż na początku pandemii. Wynika to z coraz większego doświadczenia zespołu. W drodze do pracy odbieram pierwszy raport od lekarzy dyżurnych. Później mam czas, żeby przejrzeć korespondencję oraz nowe publikacje. To, co pojawiało się w ostatnich dwóch latach każdego dnia w naukowym piśmiennictwie medycznym, było bardzo istotne, bo potrafiło zmieniać nasze postępowanie z dnia na dzień.
O 9:00 rozpoczynam odprawę, podczas której omawiamy przypadek każdego pacjenta indywidualnie. Na początku pandemii zajmowało to znacznie więcej czasu niż teraz, bo razem się uczyliśmy. Potem jest czas na wizyty u pacjentów lub zajęcia ze studentami. Później załatwiam dziesiątki bieżących spraw, co wiąże się z niezliczoną liczbą telefonów i e-maili. Tymczasem są telekonferencje, rozmowy z dziennikarzami, sprawy z administracją szpitala i uczelni. W godzinach pracy zwykle nie mam czasu na pracę naukową, pisanie artykułów czy analizę danych spływających w ramach realizowanych programów badawczych. Ich koordynacją zajmuję się zwykle wieczorami i w weekendy. Wtedy także mam czas na pracę nad publikacjami, wykładami czy rekomendacjami, których kolejną wersję właśnie przygotowaliśmy.
W dni powszednie chwilę oddechu mam po powrocie do domu, ale wieczorem znowu siadam przy komputerze, bo są przecież telekonferencje, webinaria, wykłady online, recenzje i korespondencja. Dni nie są do siebie podobne, więc nie narzekam na monotonię, ale po kilku tygodniach takiego funkcjonowania zaczynam myśleć o wyrwaniu się na kilka dni, co nie zawsze się udaje, bo np. pojawia się kolejna fala pandemii.
Gdyby nie został pan lekarzem, to…
Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Wybrałem medycynę drogą eliminacji, a więc odrzucałem po kolei to, czego na pewno nie chcę robić i wyszło na to, że mogę być tylko lekarzem. Zresztą tak samo zrobiła moja córka. Wydaje mi się, że z naszej trójki tylko żona bardzo wcześnie była zdecydowana na ten zawód.
Pamięta pan swój pierwszy dzień w pracy albo pierwszego pacjenta?
Mój pierwszy dzień w pracy nie był bezpośrednio związany z żadnym pacjentem. Gdy tylko stawiłem się w szpitalu, prof. Piotr Boroń – ówczesny kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych – wysłał mnie do Warszawy, abym w trybie pilnym odebrał surowicę przeciwbotulinową dla pacjenta. Dzisiaj brzmi to może nieco dziwnie, ale wtedy nie można było ot tak posłużyć się kurierem, więc jeżeli chciało się mieć coś szybko, to trzeba było wysłać umyślnego. I to było moje pierwsze zadanie.
Co uważa pan za swój największy sukces zawodowy?
To trudne pytanie. Myślę, że na każdym etapie swojego życia coś innego uważałem za sukces. W ostatnim czasie za największe osiągnięcie uważam zainicjowanie najpierw projektu EpiTer, a potem SARSTer. Pozwalają one gromadzić cenne informacje dotyczące leczenia chorych w ilościach, które nie byłyby możliwe bez współpracy wielu ośrodków, a po ich przeanalizowaniu – wyciąganie wniosków i ich publikowanie w liczących się czasopismach. Nie jest łatwo przekonać lekarzy i naukowców do dzielenia się swoimi obserwacjami oraz materiałem badawczym w ramach współpracy wieloośrodkowej, zwłaszcza że wymaga ona dyscypliny i podporządkowania się pewnym regułom. W ostatecznym rozrachunku daje to jednak szanse wielu lekarzom budować dorobek naukowy i czerpać satysfakcję z uczestniczenia w czymś znaczącym.
Dzięki programowi SARSTer możemy aktualizować rekomendacje Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych (PTEiLChZ) dotyczące leczenia COVID-19, opierając się nie tylko na literaturze medycznej, ale także na własnych doświadczeniach. Stanowisko prezesa PTEiLChZ daje mi dużo satysfakcji, ale traktuję je nie jako cel sam w sobie, ale raczej narzędzie umożliwiające koordynowanie działalności naszego środowiska.
Gdyby mógł pan mieć trzy życzenia do złotej rybki, to jak one by brzmiały?
Początkowo pomyślałem, żeby złota rybka sprawiła koniec pandemii, ale ten przecież wcześniej czy później nastąpi i bez jej pomocy, dlatego moim pierwszym życzeniem jest, aby złota rybka cofnęła czas i przywróciła rozum szaleńcowi z Kremla. Jeżeli to się spełni, to chciałbym kiedyś wybrać się w podróż dookoła świata bez ograniczeń czasowych i finansowych. Trzecie życzenie jest bardzo proste – szczęście moich bliskich. Wiem, że są to duże wymagania, ale od czego jest złota rybka, jeśli nie od trudnych zadań.
Prof. dr hab. n. med. Robert Flisiak jest specjalistą w dziedzinie chorób wewnętrznych i zakaźnych, kierownikiem Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, prezesem Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, prezydentem Central European Hepatologic Collaboration, byłym członkiem Rady Medycznej do spraw COVID-19 przy Prezesie Rady Ministrów oraz zespołu doradców Komisji Zdrowia Senatu, inicjatorem i koordynatorem projektu SARSTer, tworzącego bazę danych pacjentów leczonych z powodu zakażenia SARS-CoV-2.
Źródło: Puls Medycyny