Prof. Piotr Hoffman: żeby powiedzieć: „jestem lekarzem”, trzeba na to zasłużyć
Prof. Piotr Hoffman: żeby powiedzieć: „jestem lekarzem”, trzeba na to zasłużyć
Gdy rozmawiam z pacjentami, staram się zdjąć z nich choć trochę niepokoju. Mówię, że są pod moją opieką i teraz to ja się o nich martwię, oni już nie muszą - zwierza się prof. Piotr Hoffman w rozmowie z cyklu „Wywiad lekarski”.

Prof. dr hab. n. med. Piotr Hoffman jest specjalistą w dziedzinie chorób wewnętrznych i kardiologii, kierownikiem Kliniki Wrodzonych Wad Serca u Dorosłych w Narodowym Instytucie Kardiologii w Warszawie, członkiem Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, European Society of Cardiology, ESC Association of Cardiovascular Imaging i ESC Working Group on Adult Congenital Heart Disease.
Wyjątkowy dyżur…
Najbardziej pamiętam dyżury, które pełniłem na początku pracy. Nie czułem się wtedy dość kompetentny, przepełniał mnie niepokój. Jeden z takich niezapomnianych dyżurów miał miejsce, gdy jako stażysta pracowałem w Centralnym Szpitalu Kolejowym w Międzylesiu. Szpital ten cieszył się zasłużoną renomą.
Miałem pod opieką oddział kardiologii. Godziny dyżuru mijały w miarę spokojnie. Nagle ciszę przerwał dzwonek alarmowy, rozlegający się na ERce, a starsza koleżanka, która miała ten odcinek pod opieką, wyszła na inny oddział. Musiałem ją zastąpić. Przybiegam, pacjent jest nieprzytomny, ma się źle, zaczynam reanimację. W badaniu EKG widzę blok III stopnia. Z trudem, ale udało się przywrócić pacjenta do żywych. Finał tej historii był szczęśliwy, pacjent otrzymał stymulator serca.
Zdarzenie, o którym opowiadam, miało miejsce w 1981 r., ale towarzyszące mi wówczas emocje: silny stres, świadomość ciężaru podejmowanych decyzji, a potem ulgę, gdy stan chorego się poprawił, czuję do dziś bardzo wyraźnie. Następnego dnia po dyżurze do gabinetu zaprosiła mnie moja szefowa dr Halina Kotlicka i powiedziała, że zdałem egzamin. Uczciliśmy to symbolicznie lampką koniaku. Jakiś czas później otrzymałem od tego pacjenta pocztówkę z podziękowaniem za „uratowanie mojego gasnącego życia”. Przechowuję ją do dziś wśród cennych pamiątek.
Wyraźnie pamiętam także inny dyżur, podczas którego miałem pod opieką 20-latka z rozwarstwieniem aorty. Ten młody chłopak umierał nam na rękach. To były czasy, gdy operacje w takich sytuacjach wykonywano niezwykle rzadko, a rokowanie było bardzo niepewne. Nie to co dzisiaj. Mimo to, dzięki sprawnej współpracy z anestezjologami i kardiochirurgami, tego pacjenta udało się uratować.
Jednak nie wszystkie zapamiętane z dyżurów przypadki miały pomyślny finał. Przed oczami mam młodą kobietę, w trakcie ciąży, u której doszło do zatoru wodami płodowymi. Straciła przytomność, nastąpiło niedotlenienie i uszkodzenie mózgu. Pacjentka zmarła, ale dziecko udało się uratować.
Pacjent, którego nie zapomnę…
Pamiętam szczególnie pacjentki z ciężkimi wrodzonymi wadami serca i w ciąży. Historia jednej z nich nie miała prawa skończyć się szczęśliwe, jednak stało się inaczej. Ale od początku… To była młoda kobieta z krytycznym zwężeniem zastawki aortalnej, które powinno zagrażać życiu, szczególnie w ciąży! Pacjentka trafiła do mnie pod koniec pierwszego trymestru. Po badaniach wydawało się, że nie ma innego wyjścia, jak tylko terminacja ciąży. Pamiętam, że gdy poinformowałem o tym kobietę, spojrzała na mnie i powiedziała: „Skoro pan tak uważa, to pewnie tak musi być, ale ja to dziecko już kocham. Czy można coś zrobić, by ciążę utrzymać?”.
Pomimo obaw, podjęliśmy kolosalne ryzyko i przychyliliśmy się do prośby kobiety. Pocieszający był fakt, że wada — mimo tak dużego stopnia zaawansowania — pozostawała praktycznie bezobjawowa i chora czuła się dobrze. Niemniej nie znaleźliśmy w literaturze opisów podobnych przypadków, które mogłyby nam pomóc w prowadzeniu tej ciąży od strony zarówno kardiologicznej, jak i położniczej. Kierując się stanem klinicznym pacjentki, udało się podtrzymać ciążę do 36. tygodnia i rozwiązać ją cięciem cesarskim. Nie mogliśmy dłużej czekać, ponieważ każdy kolejny tydzień zwiększał ryzyko wystąpienia poważnych powikłań dla matki, pojawiły się groźne zaburzenia rytmu serca. W trzecim trymestrze obciążenia dla układu krążenia ciężarnej są największe.
Urodził się zdrowy chłopiec, a jego mama w trzy miesiące po rozwiązaniu przeszła operację wymiany wadliwej zastawki. Czuje się dobrze do tej pory. To był niewątpliwy triumf medycyny, niemniej przez wiele lat wstrzymywałem się od prezentowania tego przypadku na konferencjach. Nie chciałem zachęcać kolegów do tak ryzykowanych scenariuszy. Pierwszy raz opowiedziałem tę historię na sympozjum za granicą, w sesji „horror stories”, czyli „przypadków na krawędzi”. Wywiązała się dyskusja, dlaczego się powiodło, wbrew wszystkiemu? Trudno o zero-jedynkową odpowiedź. Miło wspominam dziś tamten przypadek, choć stres, jaki mi wówczas towarzyszył, przypłacę chyba kilkoma latami życia.
Najtrudniejszy egzamin na studiach…
Trudnych było wiele. Studiowałem w czasach, gdy oprócz przedmiotów stricte medycznych, musieliśmy się uczyć dodatkowo np. filozofii marksistowskiej czy chirurgii polowej na wypadek wojny. Przyznam, że przychodziło mi to z dużym mozołem. Wcześnie zdecydowałem, że jako lekarz będę zajmował się kardiologią. Lubiłem patofizjologię, anatomię, fizjologię i solidnie przykładałem się do tych przedmiotów. Mimo to kolokwium z patofizjologii zdawałem aż trzy razy. W końcu się udało pokonać niechęć pytającego…, ale nie chodziło tylko o pozytywną ocenę. Wiedziałem, że ta wiedza kiedyś będzie przydatna i nie ma miejsca na braki. Dlatego starałem się o dobre oceny, choć piątki z egzaminów miałem w czasie studiów tylko dwie: z pediatrii i psychiatrii. W efekcie po VI roku miałem średnią… średnią. Może niech to będzie pociechą dla tych, którzy nie kończą studiów z wyróżnieniem. To bardzo ważny czas w życiu, ale nie musi determinować jakości dalszej zawodowej drogi.
Największe wyzwanie w czasie pandemii…
Pandemia to dla ochrony zdrowia w Polce taki swoisty crash-test. Myślę, że lata 2020-2021 uwypukliły wcześniejsze problemy, np. braki kadrowe, nie tylko wśród lekarzy, ale i pielęgniarek. Wyzwaniem bez wątpienia była praca w obliczu mało znanej, zwłaszcza na początku, choroby zakaźnej. Jestem pełen podziwu szczególnie dla lekarzy, pielęgniarek, ratowników i innych pracowników medycznych, którzy pracowali na pierwszej linii frontu, opiekując się chorymi z ciężkimi postaciami COVID-19. Wyzwaniem na najbliższe lata będzie łagodzenie skutków długu zdrowotnego, jaki polscy pacjenci zaciągnęli. Strach przez zakażeniem wirusem SARS-CoV-2 sprawiał, że nawet chorzy z bólem w klatce piersiowej czy objawami udaru zwlekali z wezwaniem pomocy. Z drugiej strony utrudniony był dostęp do placówek medycznych, wydłużyły się kolejki do poradni, klinik. Ten problem zostanie z nami na długo, taki organizacyjny long COVID.
Gdybym nie był lekarzem…
Mam różne zainteresowania, ale nie wiem, czy miałbym cierpliwość, by osiągnąć w nich profesjonalny poziom. Nigdy nie rozważałem jakiejkolwiek alternatywy. Lubię być lekarzem. Przyznam się, że na początku zawodowej drogi nie mówiłem, że nim jestem, tylko — że skończyłem studia medyczne. Żeby powiedzieć: „jestem lekarzem”, trzeba na to zasłużyć. To nie kwestia zdanych egzaminów, tylko postawionych diagnoz, wyleczonych pacjentów.
Osoba, która inspiruje mnie najbardziej…
Takich osób jest wiele, przy czym nie jest tak, że każda inspiruje mnie we wszystkim. Wzoruję się na wybranych cechach, np. kogoś innego cenię za intelekt, zainteresowania, od innej osoby uczę się umiejętności prowadzenia rozmowy. Inspirują mnie nie tylko ludzie, których spotykam na swojej drodze, ale także postaci literackie, bohaterzy sztuk teatralnych, filmowi. Otwartość na innych buduje życiowe doświadczenia.
Święty Graal medycyny to…
To trudne pytanie. Ciśnie się na myśl, że to mógłby być szeroko pojęty postęp technologiczny, wsparty sztuczną inteligencją. Jesteśmy wszak świadkami rozwoju wyszukanych procedur zabiegowych, coraz doskonalszej diagnostyki molekularnej. Można ulec złudzeniu, że marzenie tych, którzy pragną nieśmiertelności, mogłoby się kiedyś spełnić. A przecież wiemy, że biologia ma swoje prawa, a postęp polega na wymianie pokoleń, tej sztafecie, która toczy się przez wieki.
A może święty Graal medycyny to profilaktyka? Jakże niedoceniania, a przecież pozwalająca uniknąć wielu chorób cywilizacyjnych. Mamy w swoich rękach wiele narzędzi, które pozwalają chorować rzadziej. Dlatego, zamiast gonić miraże, ludzkość powinna bardziej troszczyć się o swoje zdrowie: fizyczne i mentalne, o tworzenie przyjaznej cywilizacji.
Przełomowy moment w mojej karierze…
Nigdy nie planowałem kariery, tylko solidną pracę. Wszystko trochę wydarzyło się samo. Przełomowym momentem był 3-miesięczny pobyt w Utrechcie w 1986 r. i współpraca z ośrodkami holenderskimi. Pierwszy raz znalazłem się w środowisku międzynarodowym, spotkałem się z inną medycyną, innym podejściem. Zyskałem wówczas dostęp do mortuarium, gdzie wśród eksponatów było wiele nieprawidłowo zbudowanych serc, dzięki czemu mogłem poszerzyć swoją wiedzę z zakresu patomorfologii tego narządu.
Z kolei w 1991 r. wyjechałem na rok do Edynburga, gdzie realizowałem grant przyznany przez Europejskie Towarzystwo Kardiologiczne. Miałem wówczas okazję pracować naukowo z prof. George’em Sutherlandem, wielką postacią w echokardiografii, ale także erudytą i melomanem. Oba te wyjazdy dały mi bardzo wiele. Zetknąłem się z zachodnią medycyną, zyskałem inną perspektywę na naszą pracę. Te dwa pobyty zaowocowały też szeregiem międzynarodowych kontaktów, co okazało się przydatne, gdy w latach 2006-2008, jako członek zarządu w Asocjacji Echokardiograficznej ESC, odpowiadałem za wydarzenie edukacyjne w Europie.
Gdy jestem pacjentem, to…
Szczęśliwe nie mam zbyt wielu doświadczeń jako pacjent, choroby mnie omijają. Jeśli już jestem w przychodni, to na badaniach okresowych lub z wizytą u stomatologa. Choć nie ukrywam, że przy okazji badań kontrolnych pojawiają się podszyte niepokojem myśli: jaki będzie wynik? Czy nadal wszystko będzie dobrze? Jako lekarze jesteśmy świadkami wielu zdarzeń, które zmieniły życie ludzi o 180 stopni. Dlatego gdy rozmawiam z pacjentami, staram się zdjąć z nich choć trochę niepokoju. Mówię, że są pod moją opieką i teraz to ja się o nich martwię, oni już nie muszą.
W uprawianiu zawodu lekarza najbardziej przeszkadza…
Coraz mniej medycyny w medycynie. Gdy idziemy na studia lekarskie, to myślimy o przepisywaniu leków, badaniach, mniej o biurokratycznych obowiązkach. Mam wrażenie, że wraz z upływem lat te proporcje stały się zaburzone, na barkach lekarzy jest coraz więcej działań typowo urzędniczych. Śmiem twierdzić, że nie jesteśmy już wolnym zawodem, bo mamy nad sobą zaporę administracyjną, która nas kontroluje, wytyka niepopełnione błędy, a nawet zajmuje stanowisko w sprawach medycznych. To jeden problem, drugi — coraz bardziej odczuwamy braki lekarzy, pielęgniarek. To efekt skumulowanych błędów na przestrzeni wielu lat.
Kiedy nie pracuję…
Staram się pamiętać, że można nie pracować. Był taki moment, że wróciłem do intensywnego czytania książek. Przez wiele lat w mojej biblioteczce dominowała literatura medyczna, beletrystyka zeszła na dalszy plan. Dziś nadrabiam zaległości. Moim ulubionym polskim autorem jest Wiesław Myśliwski, który pisze bardzo mądre książki, przepiękną polszczyzną. Taką, którą chciałbym kultywować. Sporo czytam także książek dotyczących historii najnowszej, międzywojnia, biografii.
Bardzo chętnie słucham muzyki, różnej, w zależności od nastroju. Czasem jest to klasyka, innym razem jazz, bywa, że i mocniejsze brzmienia. Jestem w końcu z epoki Rolling Stonesów. Na co dzień staram się też pamiętać o ruchu, chodzę na basen, systematycznie uprawiam nordic walking. Bywa, że udaje mi się wyjść z kijami dopiero o 21:30, ale przejście choć 3 km tak poprawia nastrój i odpręża, że taki wieczorny trening to czysta przyjemność.
W XIX w. zdobyła popularność zabawa zwana kwestionariuszem Prousta, choć zdania są podzielone, czy znany francuski pisarz miał cokolwiek wspólnego z jej powstaniem. Na salonach krążył wówczas stały zestaw pytań, a uzyskane odpowiedzi miały wiele mówić o osobie odpytywanego.
W cyklu „Wywiad lekarski” chcieliśmy nawiązać do tej towarzyskiej rozrywki sprzed lat. Przygotowaliśmy zatem własny zestaw pytań, które zadajemy wybitnym rozmówcom: pionierom, przecierającym nowe ścieżki w lecznictwie, pasjonatom, dla których zawód lekarza to misja i powołanie, zaangażowanym nauczycielom, dzielącym się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodszymi adeptami kierunku lekarskiego. Ich osobiste historie niejednokrotnie splatały się z historią medycyny. Zapraszamy do lektury!
Źródło: Puls Medycyny
Gdy rozmawiam z pacjentami, staram się zdjąć z nich choć trochę niepokoju. Mówię, że są pod moją opieką i teraz to ja się o nich martwię, oni już nie muszą - zwierza się prof. Piotr Hoffman w rozmowie z cyklu „Wywiad lekarski”.
O KIM MOWAProf. dr hab. n. med. Piotr Hoffman jest specjalistą w dziedzinie chorób wewnętrznych i kardiologii, kierownikiem Kliniki Wrodzonych Wad Serca u Dorosłych w Narodowym Instytucie Kardiologii w Warszawie, członkiem Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, European Society of Cardiology, ESC Association of Cardiovascular Imaging i ESC Working Group on Adult Congenital Heart Disease.
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach