Prof. Marcin Czech: nie powinniśmy zejść ze ścieżki doceniania zdrowia publicznego

Rozmawiała Marzena Sygut
opublikowano: 23-03-2022, 18:48

To prawda, że pracuję bardzo dużo, ale w ten sposób realizuję się na wszystkich polach: zawodowym, społecznym, osobistym, lekarskim, naukowym, edukacyjnym i akademickim. Z tej aktywności i sukcesów czerpię energię – mówi prof. Marcin Czech.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Prof. dr hab. n. med. i n. o zdr., dr hab. n. ekon. Marcin Czech
Fot. Archiwum

Minęły ponad dwa lata, odkąd pożegnał się pan z funkcją wiceministra zdrowia, a wciąż jest pan mocno zaangażowany w pracę na rzecz zdrowia publicznego. Skąd pan czerpie energię?

Ja to kocham. Uwielbiam, gdy coś się dzieje, można coś rozwijać, budować, kogoś uczyć i... jak odnoszę sukcesy. Z tej aktywności czerpię energię. To prawda, że pracuję bardzo dużo, ale w ten sposób realizuję się na wszystkich polach: zawodowym, społecznym, rozwojowym, lekarskim, naukowym, edukacyjnym i akademickim. Pokochałem to swoje życie i to, że od komputera wstaję o północy, a z łóżka o 6.30 rano.

Ma pan szerokie wykształcenie, m.in. lekarskie, ekonomiczne, MBA. Czy zawsze były to celowe wybory?

O pewnych rzeczach zdecydował przypadek. Ćwierć wieku temu zachorowałem na wirusowe zapalenie mięśnia sercowego i koledzy zalecili mi rezygnację z pracy z pacjentami. Musiałem znaleźć w życiu opcję B. Założyłem, że będzie to połączenie medycyny i ekonomii. Byłem wtedy po warszawskiej Akademii Medycznej, miałem otwartą specjalizację z laryngologii, ale z uwagi na duże kłopoty zdrowotne zalecono mi rok odpoczynku. Przechodząc obok Politechniki Warszawskiej, zobaczyłem na drzwiach uczelni plakat, informujący o studiach MBA, które wtedy były bardzo prestiżowe. Tak zrobiłem pierwszy krok w kierunku ekonomii.

Ten kierunek mnie wciągnął, zacząłem interesować się farmakoekonomiką. Odbyłem studia podyplomowe z ekonomiki zdrowia, pojechałem na studia na University of York, po czym z bardzo małą grupą ekspertów zacząłem rozwijać w Polsce farmakoekonomikę. Następnie zrobiłem doktorat z farmakoekonomiki, skończyłem studia doktoranckie z ekonomii, uzyskałem habilitację na wydziale zarządzania, a potem uparłem się na profesurę na medycynie. A w tzw. międzyczasie udało mi się zrobić specjalizację z epidemiologii oraz drugą ze zdrowia publicznego. Wtedy pojawiła się też przygoda ministerialna. Ale to już zupełnie inna opowieść.

Proszę opowiadać...

Pracowałem wtedy dla amerykańskiej firmy doradczej, jeździłem dobrym samochodem i wykładałem farmakoekonomikę na Politechnice Warszawskiej. Właśnie postanowiłem rozstać się z firmą, oddałem samochód i przyjechałem na uczelnię starym nissanem brata. Wtedy podszedł do mnie jeden z moich studentów i przekazał mi, że minister Konstanty Radziwiłł chce zaproponować mi stanowisko w ministerstwie. Kiedy dowiedziałem się, o jaką funkcję chodzi, aż usiadłem z wrażenia. Byłem przekonany, że się do tego nie nadaję. Po namowach poszedłem na rozmowę z ministrem zdrowia i on mnie przekonał.

Tak zostałem wiceministrem zdrowia w 2017 r., odpowiedzialnym m.in. za wdrożenie polityki lekowej, prace nad ustawą o zawodzie farmaceuty, opiekę farmaceutyczną, wsparcie digitalizacji, prawidłowe decyzje refundacyjne. Zadania wykonałem, ale wówczas wróciły moje problemy zdrowotne i przy takim stresie, w tempie ministerialnym, nie dałem rady. Energii mi starczyło na dwa lata. Trochę żałuję, bo mogło mi starczyć na 4-5 lat.

Teraz nadal działam po stronie publicznej: u Rzecznika Praw Pacjenta, w dwóch radach naukowych, pełniąc społeczną funkcję prezesa Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, uczę akademicko, jestem epidemiologiem w Instytucie Matki i Dziecka. Staram się to wszystko godzić i jeszcze trochę rozwijać i uczyć.

Nie każdy o tym wie, ale od 25 lat nurkuję, a od kilku lat posiadam pierwszy profesjonalny stopień nurkowy – divemastera. Mam trzech synów: 17, 11 i 6 lat. Dwaj starsi nurkują już ze mną, a młodszy uczy się pływać. Interesuję się geopolityką – pasjami czytam książki, np. Tima Marshalla. Od 24 lutego mamy mniej ciekawą sytuację geopolityczną u wrót Polski - i tu muszę przyznać, że się pomyliłem, bo nie myślałem, że strona rosyjska rozpocznie otwartą wojnę, najeżdżając Ukrainę.

Skąd znajduje pan czas na wszystkie obowiązki i pasje?

Jestem perfekcyjnie zorganizowany, nie mam żadnych pustych przebiegów. Gdy odpoczywa mi głowa, to ćwiczę. Mam też wspaniałą i wyrozumiałą żonę, dość dobrze zorganizowane przedsiębiorstwo wokół dzieci, wzmocnione nianią i babciami. Żyjemy harmonijnie, w zgodzie i dobrej organizacji. Nie mam poczucia, że marnuję czas, chociaż brakuje mi go na języki obce, które kocham. Trochę się staram w wakacje podróżować - uwielbiam Armenię, Gruzję, gdzie wzięliśmy ślub, Rosję, Białoruś, ale też Azję Południowo-Wschodnią. Jeżeli sytuacja geopolityczna na to pozwoli, to pojadę uczyć do Indii jako profesor. Tylko że to już za trzy tygodnie…

W ostatnim roku sporo się działo wokół nowoczesnych terapii lekowych. Jakie rozwiązania należałoby wprowadzić, żeby zwiększyć płynność dochodzenia do nowych metod terapeutycznych?

Muszę szczerze powiedzieć, że mój następca, wiceminister Maciej Miłkowski podejmuje znakomite decyzje refundacyjne. Jest ich dużo, są bardzo trafne i wyważone, takie, które charakteryzuje troska o finanse publiczne. Można by to robić szybciej, ale żeby to się dokonywało w zakresie terapii nowotworów i chorób rzadkich, akceleracji musi ulec realizacja procedur wokół Funduszu Medycznego. Mamy rozwiązanie, które w praktyce słabo działa. Niby wszystkie podmioty wywiązują się ze swoich zobowiązań, ale efekt jest odroczony. Najdłużej negocjuje Komisja Ekonomiczna, i w dodatku nie dochodzi do decyzji na „tak”. Jeśli jej decyzja jest negatywna, to wszystko spada na ministra zdrowia i dlatego sprawa się przewleka. Tymczasem powinno to się dziać bardzo szybko, bo tu chodzi o dostęp do innowacyjnych terapii, czyli o życie ciężko chorych pacjentów.

Druga kwestia to nowelizacja ustawy refundacyjnej, o czym mówiliśmy już przy tworzeniu polityki lekowej. Programy lekowe powinny być w gestii ministra, nie powinno być możliwości blokowania przez firmy farmaceutyczne, bo na tym tracą pacjenci. Kolejna sprawa to np. uelastycznienie perspektywy czasowej wydawania decyzji refundacyjnych. Chodzi o to, żeby np. w terapii genowej czy komórkowej można było stosować dłuższy horyzont czasowy – minimum 5-7 lat i rozłożyć na raty płatności, które są przy jednym podaniu bardzo wysokie.

Potrzebna jest też większa harmonizacja w ramach silosowych budżetów wiceministra. Na przykład jeżeli pewną procedurę można przesunąć z lecznictwa zamkniętego do otwartego i oszczędzimy pieniądze na hospitalizacji, to powinniśmy te zaoszczędzone fundusze dołożyć do refundacji. Ważne jest też, aby programy lekowe były bardziej elastyczne. To znaczy aby natychmiast po pojawieniu się nowych europejskich, światowych i polskich wytycznych klinicznych, dostosowywać do nich programy lekowe.

Jak pan ocenia nowelizację ustawy refundacyjnej? Co w niej jest najbardziej kontrowersyjne?

Na pewno są to zapisy, które w instrumentach dzielenia ryzyka przerzucają całe ryzyko na producenta. Jest też taki zapis, który wskazuje, że przy przedłużaniu decyzji refundacyjnej, jeśli strona publiczna nie porozumie się z producentem, to do czasu, gdy takie porozumienie nie nastąpi - producent finansuje terapię. Nie trzeba doskonale rozumieć strony biznesowej, żeby wiedzieć, że na taką niepewność firmy farmaceutyczne nie są w stanie pójść. Decyzje są jednak bardzo trudne, ponieważ trzeba godzić interesy wszystkich uczestników i nie dać zepchnąć w dół interesu publicznego.

Jaka jest w takim razie szansa, że polscy pacjenci będą mieli terapie genowe?

Bardzo duża, jednak zależna od trzech czynników. Po pierwsze, wszystkie strony systemu muszą być wyedukowane w tym, jaka specyfika łączy się z terapiami genowymi. Po drugie, potrzebujemy prawa, które pozwala bezpieczniej finansować terapie genowe i oceniać skuteczność ich działania w badaniach i w realnej praktyce w dłuższym horyzoncie czasowym. Trzeci warunek jest taki, że koncerny międzynarodowe muszą dostrzegać ograniczone możliwości finansowania tych terapii w Polsce i być niesłychanie elastyczne w szukaniu rozwiązań. Musimy mieć bardzo dobre i dojrzałe instrumenty dzielenia ryzyka oraz bardzo elastyczne metody finansowania leków. Nie ma innej drogi, w rozwoju jest 300-400 terapii genowych, wśród nich będą rozwiązania rewolucyjne, trzeba więc znaleźć wyjście, jak je Polakom zapewnić.

Jaki zatem powinien być rok 2022?

Będzie to rok dobroci i solidarności – musimy wesprzeć, również medycznie, naszych przyjaciół z Ukrainy, cierpiących z powodu wojny. W Polsce nie powinniśmy zejść ze ścieżki doceniania zdrowia publicznego, co oznacza np. efektywne wydatkowania pieniędzy z podatku cukrowego. Ważne są też sprawy związane ze szczepionkami, lekami, z nowoczesnością, ze znajomością trudnych zagadnień dotyczących szeroko rozumianej farmacji... I temu będzie poświęcona książka, którą właśnie piszę: „Lek - od odkrycia do pacjenta”. Być może pojawi się już w wakacje.

O KIM MOWA

Prof. dr hab. n. med. i n. o zdr., dr hab. n. ekon. Marcin Czech jest specjalistą w dziedzinie epidemiologii i zdrowia publicznego, farmakoekonomistą, kierownikiem Zakładu Farmakoekonomiki oraz Zespołu ds. Kontroli Zakażeń Szpitalnych w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie, prezesem Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, wykładowcą i kierownikiem Studium Farmakoekonomiki w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej, byłym wiceministrem zdrowia (2017-2019).

PRZECZYTAJ TAKŻE: Prof. Czech: nowe geopolityczne otwarcie wymusza przemyślenie prac nad ustawą refundacyjną

WHO: system opieki zdrowotnej w Ukrainie stał się celem samym w sobie

Źródło: Puls Medycyny

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.