Prof. Kurzyna: nie wszyscy pacjenci z zatorowością płucną muszą być leczeni w szpitalu
Niewątpliwie dług zdrowotny został “zaciągnięty” również w obszarze leczenia zatorowości płucnej. Szczęśliwie coraz więcej wiemy o tej chorobie, coraz precyzyjniej potrafimy też szacować związane z nią ryzyko - mówi prof. Marcin Kurzyna.
XXVI Międzynarodowy Kongres Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego odbył się w dniach 22-24 września. Polski system ochrony zdrowia i opieki kardiologicznej są obecnie pomiędzy - być może - kolejnymi falami pandemii COVID-19. W jaki sposób te poprzednie wpłynęły na leczenie pacjentów z zatorowością płucną?
Dług zdrowotny dotknął również obszar leczenia zatorowości płucnej
– Pandemia COVID-19 mocno doświadczyła system ochrony zdrowia. Powikłania zatorowo-zakrzepowe, w tym zatorowość płucna, po COVID-19 były poważnym problemem w praktyce klinicznej. Na szczęście nie obserwujemy obecnie znaczącego wzrostu liczby przypadków przewlekłych powikłań związanych z zatorowością płucną, które byłyby długofalowym następstwem zakażenia SARS-CoV-2. Dziś jesteśmy przed kolejną falą. Póki co sytuacja napawa optymizmem: nie ma bowiem licznej populacji pacjentów, którzy wymagaliby hospitalizacji - mówi “Pulsowi Medycyny” prof. dr hab. n. med. Marcin Kurzyna, kierownik Katedry i Kliniki Krążenia Płucnego, Chorób Zakrzepowo-Zatorowych i Kardiologii CMKP w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku.
Dodaje jednak, że dług zdrowotny został “zaciągnięty” również w obszarze leczenia zatorowości płucnej. - Szczęśliwie coraz więcej wiemy o tej chorobie, coraz precyzyjniej potrafimy też szacować związane z nią ryzyko. Istnieje taka grupa pacjentów, którzy nie wymagają długotrwałego pobytu w szpitalu i nie muszą być leczeni w warunkach szpitalnych - podsumowuje.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Prof. Gil: kardiologia potrzebuje długofalowej strategii
Źródło: Puls Medycyny