Prof. Krzysztof Simon: nie można łączyć zdrowia z polityką
Prof. Krzysztof Simon to wybitny specjalista w zakresie hepatologii i chorób zakaźnych, zabiegowy endoskopista. W pandemii walczący na pierwszej linii frontu, silnie zaangażowany w pomoc ludziom. Otwarcie głosi swoje poglądy, propaguje szczepienia i jasno wyraża krytykę. Jak przyznaje, nie znosi głupoty i cwaniactwa. W życiu liczą się dla niego wartości demokratyczne, dobro człowieka i Polski oraz przyzwoitość.

Prof. dr hab. n. med. Krzysztof Simon zajął 1. miejsce na Liście Stu 2021 najbardziej wpływowych osób w polskiej medycynie.
Od naszej ostatniej rozmowy rok temu chyba niewiele się zmieniło. Pandemia trwa, a pan ma pełne ręce roboty. Jak pan ocenia miniony rok?
To był ciekawy i niesłychanie tragiczny rok, jeśli chodzi o konsekwencje epidemiczne, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Nie wiem, dlaczego w Polsce ani w trzeciej, ani w czwartej fali epidemii nie wprowadzono działań umożliwiających jej zahamowanie. Ja i inni członkowie Rady Medycznej przy premierze, zanim podaliśmy się do dymisji, usiłowaliśmy wprowadzić w Polsce zasady cywilizowanej walki z pandemią, zbliżone do tych, które z powodzeniem są realizowane na świecie.
Postulowaliśmy: obowiązek noszenia masek w pomieszczeniach zamkniętych i sankcje za łamanie prawa, posługiwanie się certyfikatem covidowym (tak jak w większości cywilizowanych krajów przy korzystaniu z wszelkich środków komunikacji publicznej czy podróżach) oraz okresowy lockdown w województwach o największej liczbie zakażeń. Rekomendowaliśmy też wprowadzenie kar za propagowanie nieprawdziwych informacji, mających na celu zniechęcenie ludzi do szczepień i kwestionowanie zasadności korzystania ze środków zapobiegających transmisji wirusa.
Postulowane przez nas zasady postępowania w czasie epidemii, zaakceptowane zarówno przez ministra zdrowia, jak i premiera, nie uzyskały szerszego poparcia. Premier twierdził, że nie ma siły przebicia. Brakowało mu poparcia dla decyzji Rady Medycznej wśród partyjnych kolegów. Politycy nie zrozumieli, że w walce z wirusem trzeba działać wspólnie, a interesy polityczne odłożyć na bok. Skutkiem braku wprowadzania działań profilaktycznych była rosnąca liczba zgonów, która sięgała 700 dziennie. Znaczna część z tych ludzi mogłaby nadal żyć.
Zastanawiam się, czy tak trudno zrozumieć, że trzeba myć ręce, utrzymywać dystans, nosić dobre, certyfikowane maseczki? Czy warto było dopuszczać do głosu osoby, które autorytatywnie twierdziły, że środki ochrony osobistej nie działają. Nie rozumiem, jak można było kwestionować zasady funkcjonowania światowych metod walki z epidemią? Do tej pory nie wprowadzono praktycznie żadnych prawnych możliwości egzekwowania zaleceń obowiązujących w pandemii.
W innych krajach takie przepisy obowiązywały. Dlaczego u nas nie mogły zostać wprowadzone?
Polska to bardzo dziwny kraj. W dobie pandemii niektórzy posłowie w Sejmie ostentacyjnie chodzili bez maseczek, narażając swoich kolegów. Niszczono punkty szczepień. Promowano leki, które w przypadku COVID-19 nie działają. A sankcji za niestosowanie się do zasad obowiązujących w pandemii nie było. W innych krajach reguły były proste. Na przykład w Mayo Clinic niezaszczepionym pracownikom odmówiono możliwości świadczenia pracy. To samo zrobiono w wielu innych znanych ośrodkach zdrowia w USA. W Monachium nie można wejść do restauracji czy teatru bez pokazania certyfikatu covidowego. Tak postępuje cywilizowany świat.
Dlaczego u nas nie było takich restrykcji? Politycy tłumaczyli, że społeczeństwo nie może dostosowywać się do zasad obowiązujących w pandemii, bo jesteśmy buńczuczni, przekorni i że to nasza cecha narodowa. Wspierali część społeczeństwa, mówiącą o swobodach obywatelskich, które zostały stłamszone przez covidowe restrykcje. W takim ujęciu penalizacja jeżdżenia po lewej stronie czy po alkoholu nie powinna mieć miejsca. A przecież swoboda obywatelska kończy się w momencie, w którym naraża się życie i zdrowie drugiego człowieka.
W walce z koronawirusem potrzebne są jedność i wspólne działanie. Tak samo jak teraz, w obliczu wojny na Wschodzie. Mimo katastrofalnej sytuacji na Ukrainie i trudnego położenia, w jakim znalazła się Polska, potrzebujemy współpracy z Unią Europejską, stworzenia silnego frontu wobec wrogiego mocarstwa. A u nas wciąż słychać głosy krytykujące Wspólnotę Europejską. Nie rozumiem postawy tych polityków. W sytuacji kryzysu trzeba się łączyć. Niezależnie od tego, czy wrogiem jest wirus, czy autorytarny władca mocarstwa, nierozumiejący wartości świata Zachodu.
Coś jednak udało się osiągnąć?
Bardzo mnie cieszy, że wreszcie po naszych postulatach wprowadzono obowiązkowe szczepienia służby zdrowia, wzorem innych krajów europejskich. Pracownicy służby zdrowia nie mogą pacjentów narażać na zakażenie. To byłoby karygodne! Natomiast nie przeszły nasze zalecenia obowiązkowego szczepienia nauczycieli i służb mundurowych, czyli grup zawodowych, które są bardzo narażone na zakażenie, jak i osób po 60. roku życia.
Z czego się cieszę? Z wysokiej wyszczepialności naszego społeczeństwa. Wśród osób po 70. r.ż. to aż 77 proc. To jest niewątpliwy sukces. Elementy dotyczące programu szczepień i jego realizacji funkcjonowały dobrze, mimo oporu szalonej części społeczeństwa. Nikt nie wie, dlaczego akurat szczepienia przeciwko SARS-Cov-2 wzbudzały taką niechęć, a często i agresję, szczególnie w obliczu lawinowo rosnącej liczby nowych przypadków zakażeń i zgonów. Oczywiście nie ma szczepionek idealnych, stuprocentowo skutecznych; jest jednak faktem, że u większości zaszczepionych osób nie dojdzie do zakażenia lub jego przebieg będzie łagodny. Przypomnę, że w Bułgarii pod koniec listopada ubiegłego roku, przy wyszczepialności społeczeństwa na poziomie 25 proc., śmiertelność wynosiła 320 osób na 100 tys. Natomiast w Portugalii, przy ponad 80 proc. zaszczepionych, śmiertelność wynosiła 9 na 100 tys. I ta podstawowa informacja nie przebijała się do społeczeństwa.
Mimo niepokojących statystyk zachorowań, hospitalizacji i zgonów, nie wprowadzono, wzorem Austrii, obowiązkowych szczepień. Dlaczego?
W Polsce mamy bardzo prężnie działające organizacje antyszczepionkowe, które czują się całkowicie bezkarne. To one są odpowiedzialne za dezinformację, propagowanie kompletnych bzdur, które szkodzą całemu społeczeństwu. Te nieprawdziwe, niczym niepoparte in-formacje padają na podatny grunt. Część ludzi wierzy, że szczepionki zawierają freon, modyfikują ludzki genom i zawierają mikroczipy, które będą nimi sterować.
Zastanawiam się, kto zarabia na strachu ludzi, kto czerpie korzyści z propagowania tych niedorzecznych informacji, z polaryzacji społeczeństwa. I dlaczego te organizacje, które kreują w społeczeństwie ciągłe poczucie zagrożenia, nie ponoszą za to żadnych konsekwencji. Poczucie bezkarności tych ludzi jest ogromne.
Ja i moi koledzy niemal codziennie dostajemy listy z pogróżkami, obelgami i pomówieniami. Ja otrzymałem kilkanaście wyroków śmierci, przesłanych przez różne instytucje. I żadna z nich nie została ukarana. Ja natomiast zostałem oskarżony o złamanie zasad etyki lekarskiej. Dlaczego? Zgodziłem się reklamować dobre, polskie, certyfikowane maseczki w kontekście „niecertyfikowanego importowanego badziewia maseczkowego”, funkcjonującego na części rynku. Przecież maski to nie jest produkt leczniczy – tego oczywiście reklamować nie mogę. W tym przypadku nie o reklamę chodziło, a o promocję prozdrowotnych zachowań. Zawsze kierowałem się i będę się kierował w swoich przekonaniach patriotyzmem i interesem Polski.
Nie przypuszczałem, że będę obiektem tak licznych ataków ani że agresja i mowa nienawiści stanie się tak powszechna, jak teraz. Mimo wszystko zawsze będę bronił prawdy i tępił cwaniactwo, oszustwo i głupotę. Zawsze też będę się sprzeciwiał takim działaniom, jak niszczenie punktów szczepień, wydawanie fałszywych certyfikatów, potwierdzających zaszczepienie, czy głoszenie bredni. Bulwersują mnie wypowiedzi różnych osób cieszących się zaufaniem społecznym o amantadynie i innych lekach czy związkach roślinnych, które, ich zdaniem, mogą wyleczyć z COVID-19. Czy przypadkiem nie stoi za tym przemożna chęć zarobienia na sprzedaży niesprawdzonych i nieprzydatnych leków czy paraleków? Zastanawiam się, kto na to pozwala i czy wie, jakie to może przynieść skutki. Moim zdaniem, jest to też w części celowa, świadoma działalność, żeby wzbudzać niepokój. To nosi znamiona cyberwojny, a więc działania w imię interesów innego wrogiego nam państwa.
Powiedział pan: „Ja i koledzy lekarze, którzy na co dzień walczą z pandemią, staramy się tłumaczyć, przekonywać i edukować społeczeństwo. Przekazujemy wiedzę nowoczesną, opartą na faktach. Mówimy: szczepcie się, szanujcie, walczcie o życie”. Czego my, jako społeczeństwo, nauczyliśmy się przez czas pandemii?
Moim zdaniem, cała konstrukcja Polski i świata powinna się opierać na takich elementach, jak: edukacja, demokracja i organizacja. A my w każdym punkcie zawodzimy. Mamy bardzo dużą część niewykształconego społeczeństwa, błędne wyobrażenie o swobodach obywatelskich, o wolności niekontrolowanej. Politycy zdają się temu przyklaskiwać, tłumacząc, że jesteśmy narodem, który trudno się dostosowuje do wszelkich ograniczeń.
Myślę jednak, że znaczna część społeczeństwa wyciągnęła wnioski z pandemii. Szczepi się, izoluje, przestrzega zaleceń. To cieszy. Uparta walka od podstaw doprowadziła do dość wysokiej wyszczepialności w Polsce, niezależnie od dezinformacji, bełkotu i totalnych bzdur, których pełno jest w Internecie. Są niestety i tacy, którzy nadal negują istnienie wirusa i zasadność szczepień. Społeczeństwo w tej kwestii bardzo się podzieliło.
Stoi pan od początku na pierwszej linii frontu. Nie ma pan dość?
Może zabrzmi to górnolotnie, ale jeśli moim celem jest uratowanie choćby jednego życia, to moje działanie ma sens. I dla wielu moich koleżanek i kolegów to także ma najwyższą wartość. Jesteśmy lekarzami, profesorami medycyny, ekspertami. Ten kraj nas wykształcił, szkoliliśmy się także na stypendiach zagranicznych. Mamy określoną skalę wartości. A że nas obrażają, oczerniają, próbują zdyskredytować? Musieliśmy się nauczyć funkcjonować w świecie, w którym atak stał się najlepszą linią obrony. Obrażają nas często osoby nie-przychylne, niestety, też z naszego środowiska, wypisujące brednie, kliniczni i naukowi nieudacznicy albo opłacani łajdacy.
Patrząc wstecz, co można było zrobić lepiej, żeby pandemia nie osiągnęła takich rozmiarów?
Skutki pandemii widać gołym okiem: służba zdrowia jest zdewastowana, nie rozpoczęto budowy obiektów, które miały zostać przygotowane na następne epidemie. One dziś mogłyby służyć jako ośrodki rehabilitacji czy domy opieki. Od 6 lat domagam się stworzenia przy szpitalu, w którym pracuję, 30-łóżkowego oddziału, który w sytuacji wybuchu kolejnej epidemii służyłby leczeniu zakażonych osób.
My robimy jedną katastrofalną rzecz – większość łóżek i oddziałów przekształcamy w covidowe. A przecież ludzie nadal będą wymagać opieki i hospitalizacji z powodu innych chorób. Odwołuje się planowe zabiegi, chorzy mają bardzo ograniczony dostęp do leczenia. Obawiam się, że zgonów jest więcej z powodu braku dostępu do lekarza niż pandemii. Wszyscy popełniliśmy błędy. Nikt nie wiedział, jak z tą epidemią walczyć. Byliśmy do niej słabo przygotowani.
Nadal mamy najmniej lekarzy w Europie wśród krajów bogatszych i najmniej pielęgniarek na 100 tys. Część odeszła lub wyemigrowała, część przeszła na emeryturę, bo się wystraszyła pandemii, część, niestety, zmarła. Od początku pandemii w skali Polski zmarło ponad 700 osób personelu medycznego. To jest obsługa jednego, dużego szpitala. Ja straciłem dwóch kolegów ordynatorów u siebie w szpitalu. Czy można to było zrobić lepiej? Jestem pewny, że tak. Po pierwsze, nie łączyć polityki z walką z epidemią – choroba zabija zarówno skrajną prawicę, jak i skrajną lewicę. To był podstawowy błąd. Po drugie, wymagać i wprowadzić przepisy egzekwujące prawo w naszym kraju. Skutki braku tych działań obserwowaliśmy wszyscy.
Często się podkreśla, że w czasie pandemii zaciągnięty został dług zdrowotny w postaci zaniedbanego diagnozowania i leczenia wielu chorób. Jak zmieni się medycyna po pandemii?
Czy Polska jest gotowa na kolejne fale COVID i przyszłe epidemie? Nie poprawiła się struktura służby zdrowia, nie wzrosła liczba lekarzy i pielęgniarek, nie rozpoczęto budowy centrów medycznych. Ale trzeba przyznać, że jesteśmy zdecydowanie lepiej przygotowani pod względem sprzętu i środków ochrony osobistej oraz skutecznych leków. Mamy też wiedzę, jak z epidemią walczyć. Oczywiście podstawą jest przestrzeganie zasad epidemicznych i masowe szczepienia oraz dostosowanie szczepień do aktualnej sytuacji epidemiologicznej i wariantów wirusa.
Poprawiły się także możliwości skutecznego leczenia. Polska już zakupiła szereg bardzo drogich leków przeciwwirusowych, choć nie wszystkie. To pozwala na walkę z COVID na wczesnym etapie. Czyli mamy przygotowaną kadrę, choć zdziesiątkowaną, mamy nowsze leki, wiemy, jak leczyć, jesteśmy dosprzętowieni, mamy środki ochrony osobistej w wystarczającej ilości.
Ale jednocześnie mamy zdezorganizowaną służbę zdrowia, wielu lekarzy przeszło na udzielanie porad w formie telekonsultacji, czyli: „jak pan kaszle i gorączkuje, to proszę jechać do szpitala zakaźnego”. Skutkiem takiego działania były obciążone szpitalne oddziały ratunkowe. Tylko na nasz SOR dziennie zgłaszało się 120 pacjentów – 3/4 z nich była kierowana bezzasadnie. Część z nich urządzała nam karczemne awantury, że nie jest przyjmowana dość szybko. Kto to miał robić? W końcu lekarze POZ otrzymali możliwość kierowania pacjentów na testy i problem się w dużym stopniu zmniejszył. Ale takie oczywiste rzeczy powinny być wdrożone od początku pandemii!
Pojawiły się inne problemy na granicy etyki medycznej. Teraz ciągle, praktycznie codziennie, przywożeni są do nas pacjenci przez Pogotowie Ratunkowe czy z innych oddziałów. Bardzo często są oni nieuleczalnie czy obłożnie chorzy, wymagają ciągłej opieki. Ale wyszedł u nich dodatni wynik testu antygenowego w kierunku COVID-19, choć objawów nie demonstrują. U nas okazuje się, że test kontrolny i badanie techniką PCR są ujemne. Pacjent, który wymaga innej opieki specjalistycznej niż nasza lub tylko rehabilitacji, zostaje u nas na oddziale zakaźnym. Nie ma go gdzie przekazać. Blokuje on łóżko covidowe. A często ośrodki, które przekazały pacjenta, lub niektóre rodziny robią wszystko, żeby takiego pacjenta z powrotem nie przyjąć.
Wirus powinien stopniowo łagodnieć…
Ale czy tak będzie na pewno? Tego nikt nie wie. Wiadomo, że odpowiedź poszczepienna nie jest na całe życie i szczepionki z czasem przestaną działać, a ozdrowieńcy będą szybko tracić odporność, szczególnie ci, którzy chorowali bardzo łagodnie. Jaki scenariusz czeka nas jesienią? Pamiętajmy, że wirus cały czas się zmienia. Prawdopodobnie znów trzeba będzie się szczepić. Musimy się przygotować na dalszą epidemię. Pamiętać o zasadach profilaktyki i stosować się do zaleceń obowiązujących w pandemii. Wtedy rzeczywiście możemy odnieść sukces. Niezależnie szeroko wystąpił nowy problem zdrowotny post-COVID, który pozostanie z nami na lata.
Jakie są pana życzenia na 2022 r.?
Na ten rok życzę nam wszystkim wyedukowania społeczeństwa, ukształtowania postaw prospołecznych i pronarodowych. Miejmy wspólne cele. Zabezpieczajmy nasz kraj. Walczmy z katastrofą pandemiczną i wojenną. Organizujmy służbę zdrowia w sposób racjonalny i egzekwujmy przepisy. Sobie życzę zdrowia, kolejnych prac naukowych, a także szczęścia rodzinnego, które jest nie do przecenienia. Ale przede wszystkim życzę nam wszystkim spokoju, odwagi i wzajemnej życzliwości w tych trudnych czasach.
Prof. dr hab. n. med. Krzysztof Simon jest specjalistą w dziedzinie chorób wewnętrznych i zakaźnych (szczególnie w hepatologii, zakażeń HIV, endoskopii przewodu pokarmowego), kierownikiem Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, ordynatorem I Oddziału Zakaźnego Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala im. Gromkowskiego we Wrocławiu, konsultantem wojewódzkim w dziedzinie chorób zakaźnych dla województwa dolnośląskiego, członkiem wielu towarzystw naukowych i grup eksperckich, byłym członkiem Rady Medycznej ds. COVID-19 przy Prezesie Rady Ministrów.
Źródło: Puls Medycyny