Prof. Henryk Skarżyński: Nigdy nie cierpiałem na brak pomysłów, nie narzekałem, że czegoś nie da się zrobić
Prof. Henryk Skarżyński: Nigdy nie cierpiałem na brak pomysłów, nie narzekałem, że czegoś nie da się zrobić
O wojennej historii, usłyszanej od pacjenta na dyżurze 37 lat temu, wykonanych operacjach, będących przełomem w światowej medycynie, osobach, którym przywrócił słuch, opowiada prof. dr hab. n. med. Henryk Skarżyński w naszym cyklu "Wywiad lekarski".
Wyjątkowy dyżur…

Po 40. latach pracy klinicznej trudno wybrać jeden. I tych tragicznych, i dramatycznych było wiele, ponieważ dyżurowałem w specjalności zabiegowej, w której często występowały stany nagłe, zagrażające nie tylko zdrowiu, ale i życiu pacjentów. Ataki duszności, obfite krwawienia były nieomal codziennością.
Moją pierwszą miłością była historia, drugą medycyna. Z historii najbardziej fascynowały mnie, jako młodego chłopaka, rozwój i upadek I Rzeczypospolitej. Drugi ważny okres dotyczył jej odrodzenia i funkcjonowania, zwłaszcza na Kresach, podczas międzywojnia, a następnie tragicznych wydarzeń na tych terenach w czasie II wojny światowej.
W 1983 r., podczas jednego z moich dyżurów, pojawił się na izbie przyjęć ok. 70-letni mężczyzna z ostrą dusznością. Jak zawsze, gdy duszność zagraża życiu pacjenta, sytuacja staje się dramatyczna i niezwykle stresująca. Wprawdzie po dwóch latach pracy miałem już pierwszy stopień specjalizacji i stopień naukowy doktora, ale pomoc duszącemu się człowiekowi zawsze jest wyzwaniem. Po szybkim zebraniu wywiadu i badaniu przedmiotowym okazało się, że w krtani pacjenta jest duży naciek, najprawdopodobniej nowotworowy. Podane natychmiast leki poprawiły nieco sytuację i pacjent zaczął oddychać spokojniej.
Szef dyżuru, który wtedy musiał posiadać drugi stopień specjalizacji, zadecydował, bym jak najszybciej uzyskał zgodę na wykonanie tracheotomii — na wypadek, gdyby duszność wróciła oraz na pobranie wycinków do badania histopatologicznego, by zdiagnozować zmianę i wdrożyć właściwe leczenie. Przed złożeniem podpisu pacjent zapytał mnie, jakie będą następstwa założenia rurki tracheotomijnej do tchawicy. Powiedziałem, że m.in. wystąpią kłopoty z mówieniem. Wtedy on złapał mnie za rękę i zaczął ze łzami w oczach: „Muszę panu coś o sobie powiedzieć. Gdy założycie mi rurkę i usuniecie krtań, nie będę mógł tego swobodnie przekazać swoimi słowami. Ja przeżyłem tragicznie wojnę”. Odpowiedziałem, że mój tata też, bo brał udział w kampanii wrześniowej, był w słynnym kotle nad Bzurą.
Wówczas pacjent, z wyraźnym trudem, rozpoczął swoją opowieść: „Doktorze, mieszkałem na Wołyniu. Moją żoną była Ukrainka. Dostała rozkaz, by mnie i dwoje naszych małych dzieci zamordować. To były straszne czasy. Obudziłem się w nocy, gdy ona stała nade mną z siekierą i płakała. Nie opuściła jej na moją głowę.
Uciekłem przez okno, zostawiłem ją i dzieci, licząc, że sami mają szanse na przeżycie. Nie przeżyli”. Słuchałem jak skamieniały. Mimo że od tej rozmowy minęło już 37 lat, pamiętam, jakby to było wczoraj. U pacjenta rozpoznano zaawansowanego raka krtani, ale udało się go zoperować. Spotykałem go jeszcze przez wiele lat po operacji, gdy przychodził na badania kontrolne i cały czas uczył się mowy przełykowej.
Pacjent, którego nie zapomnę...
Zoperowałem ponad 200 tys. ludzi, przede wszystkim z różnymi problemami ze słuchem. Wśród takiej rzeszy trudno nie mieć wielu szczególnych pacjentów, którzy zapisali się w pamięci bardziej niż inni. Z tej grupy wybiorę trzech, których losy są niezwykłe i wiążą się z wydarzeniami przełomowymi nie tylko w polskiej nauce i medycynie.
Pierwsze w Polsce wszczepienie implantu ślimakowego u osoby głuchej miało miejsce 16 lipca 1992 r. Pacjent stracił słuch, gdy ratowano mu życie z powodu groźnego zakażenia kości po uszkodzeniu obu nóg przez kosiarkę podczas prac polowych. Podawanie dużych dawek gentamycyny uratowało mu życie, ale spowodowało bezpowrotną utratę słuchu. Był pierwszym w Polsce głuchym pacjentem, któremu przywróciłem skutecznie możliwość słyszenia. Powstał pomysł uruchomienia w kraju programu leczenia głuchoty. Po tej i kolejnej operacji, wykonanej w dniu następnym, po raz pierwszy w Polsce u dziecka, utworzyłem wielospecjalistyczny zespół.
Już po roku, bo 14 lipca 1993 r. zdołałem uruchomić nowoczesny Ośrodek Diagnostyczno-Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Osób Niesłyszących i Niedosłyszących „Cochlear Center”. Było to drugie centrum implantów ślimakowych w Europie, w którym zajęliśmy się kompleksowo diagnozowaniem, leczeniem i rehabilitacją pacjentów z wadami słuchu. Przypomnę, że w tamtym czasie dzieci z taką wadą otrzymywały aparat słuchowy dopiero przed pójściem do szkoły, co było działaniem prawie całkowicie bezużytecznym, gdyż o kilka lat spóźnionym. Ale gdy w roku 1994, już jako specjalista krajowy ds. audiologii, ogłosiłem, że aparatowanie dzieci z wadami słuchu musimy zacząć najpóźniej w 3. roku życia małego pacjenta, spotkałem się z nieprzyjemnymi reakcjami mojego środowiska. Przeciwnicy argumentowali nawet, że dziecko w tym wieku może… zjeść aparat!
Drugi krok milowy, który był następstwem pierwszych operacji wszczepienia implantów, dotyczył wczesnego wykrywania wad słuchu u noworodków i niemowląt. Pewnie niektórzy z czytających pomyślą, że tak było od zawsze. Nie było. Bezpośrednio po pierwszych operacjach nawiązałem ścisłą współpracę z doc. Marią Góralówną, która była pierwszym w naszym kraju audiologiem zajmującym się dziećmi z wadami słuchu. Jej nieocenione porady, zawarte w listach do rodziców, były traktowane jak „święta Biblia”. Już w roku 1993 zaczęliśmy wspólnie przemycać ideę badań słuchu u noworodków oraz u niemowląt z grup ryzyka.
Czy zyskała ona przychylność specjalistów?
O nie. Pomysł, by ktoś spoza personelu wchodził na oddziały noworodkowe, spotkał się z dużą niechęcią środowiska neonatologów. Kolejną barierą były badania niemowląt przebywających długi czas na oddziałach intensywnej opieki medycznej. Praktycznie wszystkie te dzieci były w grupie ryzyka wystąpienia wady słuchu z powodu chorób, które ujawniły się po urodzeniu, oraz leków, które podawano wtedy w celu ratowania życia. Nasze małe kroczki przyniosły jednak zmianę nastawienia kobiet rodzących, które trzeba było przekonać, że proponowane badania są nieinwazyjne i pozwolą wcześnie wykryć ewentualne wady, co umożliwi skuteczne leczenie.
To wszystko zaowocowało i minister zdrowia prof. Jacek Żochowski ustanowił resortowy program badań przesiewowych słuchu u noworodków i niemowląt. Kierowałem nim w latach 1995-1998. Wtedy stworzone zostały zasady: kiedy, jak, kto oraz u kogo może przeprowadzać i oceniać wyniki badań. Nasze ówczesne działania były jednym z największych wkładów w przyjęty w 1998 r. w Mediolanie Europejski Konsensus Naukowy. Byłem jego sygnatariuszem z Polski jako krajowy konsultant w dziedzinie audiologii i foniatrii.
Ponadto następstwem pierwszych operacji i działalności ośrodka „Cochlear Center” (na bazie jego dorobku naukowego, klinicznego, dydaktycznego i organizacyjnego) było opracowanie programu i zorganizowanie w 1996 r. pracy resortowego Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu. To był wtedy na pewno, ale chyba i w całej powojennej historii polskiej medycyny, jedyny przypadek utworzenia od podstaw, a następnie wybudowania od fundamentów państwowej jednostki jako inicjatywy społecznej, nie rządowej czy samorządowej. A jakże skutecznej.
W dalszej kolejności efektem pierwszej udanej operacji osoby głuchej było zbudowanie w dwóch etapach (w 2003 i 2012 r.) Światowego Centrum Słuchu, w którym od 17 lat wykonujemy najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. Łączny wkład finansowy w całą inwestycję, wypracowany przez zespół IFiPS przekroczył 50 proc. To niebywałe wtedy i dziś. Pan Wiesław, o którym mówiłem na początku, jako pierwszy pacjent, wpisał się w tę piękną historię nauki i rozwoju medycyny polskiej.
Kim byli inni, szczególnie zapamiętani pacjenci?
W 2002 r. zoperowałem pierwszą w świecie pacjentkę z częściową głuchotą. Katarzyna była wtedy studentką psychologii i znakomicie rozumiała swoje położenie. Bez jej determinacji nie odbyłaby się ta przełomowa w skali światowej operacja. Nie byłoby milowego kroku w nauce i medycynie, polegającego na łączeniu resztek zachowanego, własnego przedoperacyjnego słuchu pacjenta ze słuchem elektrycznym, uzyskanym w efekcie wszczepienia implantu ślimakowego.
Stało się to w wyniku opracowanej przeze mnie oryginalnej procedury chirurgicznej oraz odpowiednio dobranej elastycznej elektrodzie. Dzięki zachowanym resztkom własnego słuchu pacjentka rozumiała tylko niskie dźwięki. Podczas operacji ta zdolność została zachowana i po połączeniu z uzyskanym po odpowiednim wszczepieniu implantu ślimakowego słuchem elektrycznym pani Katarzyna rozumiała nie kilka czy, w ciszy, kilkanaście procent docierających słów, ale blisko 100 proc., co zapewniło jej swobodną komunikację z otoczeniem.
W świetle ówczesnej nauki i medycyny taka ingerencja, jak wszczepianie implantu do niecałkowicie głuchego ucha wewnętrznego, była niemożliwa i uznawana za skrajnie niebezpieczną. Tego, co udało się osiągnąć w wyniku operacji, nie potwierdzała również teoria słyszenia, za którą prof. Gyorgy Bekesy otrzymał w 1961 r. Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny. Pani Katarzyna jako pacjent, ale i przyszły psycholog wniosła wielki wkład w rozwój leczenia różnych, nie tylko całkowitych, uszkodzeń słuchu. Dzięki temu otworzyły się nowe możliwości leczenia nie tysięcy, ale milionów osób na świecie. To jest jeden z największych wkładów polskiej nauki i medycyny w rozwój światowej otochirurgii, a jednocześnie dowód istnienia Polskiej Szkoły Otologii w świecie.
Trzecią osobą, którą tu przypomnę, jest Małgosia. Gdy ogłuchła, była uczennicą szkoły powszechnej i muzycznej. Na wiosnę 1994 r. wszczepiłem jej implant ślimakowy. Jesienią tego samego roku, podczas uroczystości otwarcia Międzynarodowej Konferencji Audiologicznej i Implantów Ślimakowych w Popowie pod Warszawą, przepięknie zagrała wybrane utwory Fryderyka Chopina. Jej występ wywołał łzy u wielu gości ze wszystkich kontynentów.
Dziś Małgosia jest lekarzem, pracownikiem naukowym uniwersytetu medycznego, obroniła doktorat, muzykuje wraz z synem. Brała udział w musicalu „Przerwana cisza” na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej, do którego napisałem libretto. Jeden z utworów — „Zaczarowany fortepian” — jest poświęcony jej losom.
Małgosia jest dla mnie wielką inspiracją, związaną z wykorzystaniem muzyki w terapii różnych uszkodzeń słuchu. To gra na fortepianie bardzo pomogła jej w pooperacyjnej rehabilitacji po wszczepieniu implantu ślimakowego. Sukces zawodowy i naukowy, praca i pasja Małgosi dały wielki impuls dla rozwoju i wykorzystywania oryginalnego programu muzykoterapii w rozwoju słuchu u użytkowników różnych implantów słuchowych. Rozwinięciem tej idei jest organizacja od 6 lat w Warszawie Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Ślimakowe Rytmy”.
Najtrudniejszy egzamin na studiach…
Nie było tak źle, skoro w 1978 r. ówczesny minister zdrowia prof. Marian Śliwiński przypiął mi do klapy Srebrnego Eskulapa uzyskanego w studenckim Konkursie Primus Inter Pares. Od IV roku studiów wiedziałem, gdzie skieruję swoje zawodowe zainteresowania. Trudno było się uczyć wszystkiego z takim samym zaangażowaniem, ale największy strach wiązał się z egzaminem z farmakologii.
Wprawdzie o studentach medycyny mówiło się wtedy, że nie robi im różnicy, czy mają się nauczyć na pamięć treści wielkich ksiąg telefonicznych czy farmakologii, to jednak zapamiętanie tysięcy kombinacji robionych leków, których nigdy potem nie przepisałem żadnemu pacjentowi (bo nie było takiej potrzeby), było nie lada wyzwaniem. Egzamin był testowy i zaliczyłem go dość dobrze za pierwszym podejściem, ale strach panował wtedy wielki.
Gdybym nie był lekarzem…
To pewnie byłbym historykiem albo takim nie do końca określonym poetą, pisarzem, autorem scenariuszy, a może stolarzem artystycznym? Od najmłodszych lat przepadałem za majsterkowaniem i wierceniem w drewnie.
Natomiast pierwsze wiersze pisałem w drugiej klasie liceum. W trzeciej napisałem trzyaktową sztukę teatralną, w czwartej zrobiłem własnoręcznie gitarę elektryczną. Pewnie wyszedłby z tego jakiś „mikst”, może i ciekawy. Na pewno miałbym więcej czasu, a znając mój charakter i konsekwencję w realizowaniu marzeń, mogłoby być całkiem interesująco. Nigdy nie cierpiałem na brak pomysłów, nie narzekałem, że czegoś nie da się zrobić. Zawsze byłem realnym optymistą i tak jest do dziś. Pokonywanie kolejnych barier może nie zawsze jest miłe, ale jakże ciekawe jest wtedy życie!
Osoba, która inspiruje mnie najbardziej…
Nie ma jednej. W latach szkolnych to byli wybitni polscy sportowcy, mistrzowie olimpijscy. Moje oddawanie się grze w piłkę nożną stanowiło utrapienie dla rodziców, którzy często słyszeli od sąsiadów i krewnych: „co z niego wyrośnie!”. W czasach studenckich największym inspiratorem był starszy kolega, obecnie znakomity kardiolog, profesor Grzegorz Opolski. Potem, już jako lekarz, spotykałem wiele wybitnych osobistości, głównie w polskiej medycynie, które miały wpływ na to, jak podchodzę do życia, nauki i medycyny. Jednym z nich był śp. prof. Stefan Kruś, z którym w 1990 r. wspólnie zakładaliśmy Fundację Rozwoju Medycyny „Człowiek człowiekowi”. Miała ona bardzo istotny wpływ na rozwój programu leczenia głuchoty w Polsce i na powstanie zrębów pierwszej części Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach pod Warszawą.
Starałem się, chyba od zawsze, być uważnym obserwatorem życia społecznego w jego wielu wymiarach. Dlatego słuchałem głosu osób doświadczonych, szeroko patrzących, nie tylko przez pryzmat swoich zawodów czy specjalności, na naukę i medycynę. Jednym z nich jest były rektor Akademii Medycznej w Warszawie prof. Tadeusz Tołłoczko, drugim mój starszy brat Jan. Interesowały mnie i nadal interesują procesy społeczne, zachodzące przemiany dotyczące dużych grup ludzi, również zmiany w postawach i potrzebach jednostek, w kształtowaniu się różnych środowisk. W życiu, zwłaszcza w latach szkolnych, przeczytałem mnóstwo książek. Na lekcji historii w szkole nie liczyła się dla mnie data bitwy, ale możliwie dokładny skład ścierających się oddziałów na lewym i prawym skrzydle, biografie zwycięzców i pokonanych oraz procesy zachodzące w danym regionie, kraju czy zakątku świata, które były następstwem bitew i wojennych batalii.
Święty Graal medycyny to…
W historii to określenie najczęściej odnoszono do różnych symboli chrześcijańskich, celtyckich i innych. To, w skrócie mówiąc, coś magicznego, nieosiągalnego, a jednocześnie niezwykle pożądanego. Czy jest coś takiego magicznego w medycynie? Często moi pacjenci, którzy urodzili się głusi lub słyszeli, ale z powodu różnych chorób, urazów stracili słuch bezpowrotnie, po zastosowanym leczeniu i wejściu do świata dźwięku mówią: „To prawdziwy cud!”. Zatem jeżeli myślimy o jakimś nadzwyczajnym przedmiocie lub urządzeniu, które pozwala osobie głuchej słyszeć, to jest nim implant ślimakowy. Zapewnienie człowiekowi możliwości przywrócenia zmysłu słuchu to danie szansy na swobodną komunikację z otoczeniem. Ta komunikacja jest dziś podstawą rozwoju współczesnych społeczeństw.
Przełomowy moment w mojej karierze…
Takich bardzo znaczących momentów było kilka. Dotyczyły osiągnięć naukowych, klinicznych, dydaktycznych lub organizacyjnych. Ale najistotniejsze, które zmieniły moje myślenie i działanie na dziesięciolecia, były dwa. Pierwszy w wymiarze ogólnokrajowym, gdy zoperowałem w 1992 r. pierwszego głuchego pacjenta w Polsce i uruchomiłem cały program naukowy i kliniczny, nowoczesną edukację oraz tworzenie infrastruktury i zaplecza kadrowego. Przestałem być otolaryngologiem ogólnym, który zajmował się w dużym stopniu słuchem, ale również onkologią i rynologią.
Drugi przełom miał charakter światowy: w 2002 r., po pierwszej w świecie operacji częściowej głuchoty z zastosowaniem mojej oryginalnej procedury chirurgicznej i mojego wzorca elektrody oraz kompleksowej koncepcji leczenia praktycznie wszystkich wrodzonych i nabytych uszkodzeń słuchu. Następstwem tej pierwszej operacji było bardzo dużo różnych wydarzeń, także wiele kolejnych pionierskich rozwiązań naukowych, które znalazły zastosowanie w medycynie praktycznej.
Zorganizowane zostały: oryginalne międzynarodowe warsztaty otochirurgiczne (56 edycji i ponad 1200 operacji „na żywo” przeprowadzonych w Kajetanach i na 3 kontynentach), badania przesiewowe pod kątem wczesnego wykrywania wad słuchu na 4 kontynentach. Powstały europejskie konsensusy naukowe poświęcone wczesnemu wykrywaniu wad słuchu u noworodków (Mediolan 1998 r.) i u dzieci szkolnych (Warszawa, 2011 r.), uczestniczyliśmy w organizacji światowej sieci ośrodków doskonałości HARRING i setkach innych inicjatyw międzynarodowych. Wymiernym efektem uznania było przyznanie mi i zespołowi organizacji serii dwóch kongresów europejskich i trzech kongresów światowych. Ponadto miałem okazję organizować ze współpracownikami kilkadziesiąt innych spotkań o zasięgu globalnym. W reprezentowanych przeze mnie specjalnościach takiej szansy, zaufania i uznania nie miał żaden ośrodek w świecie.
Gdy jestem pacjentem, to…
Powiem inaczej — staram się być takim lekarzem każdego dnia, jakim bym chciał, by byli ci, którzy będą się mną opiekowali, gdy sam będę w potrzebie. Tym samym nakładam na siebie pewne zobowiązania. Szpital to nie kawiarnia, do której idziemy, by mile spędzić czas. To zawsze pewien strach i obawa, co będzie dalej.
Jak potoczy się nasze życie. Gdy jestem pacjentem, to przeżywam wszystko znacznie bardziej, niż osoby mniej świadome tego, co może się wydarzyć. Jako pacjent jestem trudny i wymagający, zwłaszcza wobec siebie.
W uprawianiu zawodu lekarza najbardziej przeszkadza…
Zatracanie zasad i tradycyjnych wartości oraz zaufania do nas w społeczeństwie. Bardzo szybko niszczymy autorytety, a w chwilach szczególnych nie mamy się do kogo zwrócić, na kim oprzeć, komu przyznać rację. Bardzo często za nic mamy określone osiągnięcia nauki i medycyny. Z nich płynie wiedza o coraz większych możliwościach, ale i pewnych ograniczeniach. Jako społeczeństwo uważamy, że lekarz musi być zawsze pod ręką, zawsze skuteczny we wdrażaniu właściwej terapii. Po swojej stronie, jako obywatele, nie staramy się dopuszczać żadnych ograniczeń, przestrzegania prawie żadnych zasad, wypracowywania w swoim pokoleniu i u osób młodych niezbędnych prozdrowotnych nawyków.
Wcale nie tak rzadko spotykam kogoś, kto mówi: „proszę leczyć mnie lub moje dziecko, pieniądze nie odgrywają żadnej roli”. Ta osoba nie rozumie, że zdrowie jest jego największym kapitałem. Jeżeli je zaniedba, to często już nie kupi, za żadne pieniądze, zarówno dla siebie, jak i swoich bliskich.
W codziennej pracy jako lekarz staram się obdarzać zaufaniem każdego, z kim zaczynam współpracę. Odnosi się to przede wszystkim do młodych lekarzy, do młodych ludzi w innych zawodach. Nie umiem inaczej. Potem stopniowo to zaufanie kruszeje, ale to nie jest wypalanie się w obcowaniu z innymi w codziennej praktyce klinicznej. To jest raczej nabieranie dystansu. Należy pamiętać, że w uprawianiu tego pięknego zawodu może bardzo pomóc postawa naszego społeczeństwa. Bardzo brakuje mi zarówno takiej wzajemnej współpracy, współodpowiedzialności za losy tego i przyszłych pokoleń, brakuje poszanowania tradycji. Proszę nie mylić tego z chęcią utrwalania starych zależności, hierarchiczności i podległości w zawodzie lekarza. Mam na myśli szacunek do naszych nauczycieli, którzy bardzo często pracując w znacznie gorszych warunkach, w niełatwych czasach, widzieli i zrobili dużo oraz nauczyli nas, jak dołożyć swoją cegiełkę do wspólnego dorobku w sztafecie pokoleń.
Gdy nie pracuję…
Ja pracuję zawsze, tylko charakter tej pracy się zmienia. Praca jest moją prawdziwą pasją i to ona daje mi tyle sił do ciągłego poszukiwania nowych rozwiązań i realizacji moich marzeń. Jak nie ma tej związanej z nauką, wdrożeniami, praktyką kliniczną, to jest pisanie dla przyjemności oraz by utrwalić pewne okoliczności i okazje, dostrzegać przyrodę i otoczenie. W moim otoczeniu jest bardzo dużo różnych zwierząt, ptaków, które można oglądać wokoło Światowego Centrum Słuchu. Poza tym jest stałe zainteresowanie sportem i czynne jego uprawianie. W szczególności pasjonuje mnie narciarstwo i piłka nożna.
Prof. dr hab. n med. dr h.c. multi Henryk Skarżyński, dyrektor IFPS, jest specjalistą otorynolaryngologii, audiologiem, otochirurgiem i foniatrą. Pełni funkcję konsultanta krajowego ds. otorynolaryngologii.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Pytała Ewa Kurzyńska
O wojennej historii, usłyszanej od pacjenta na dyżurze 37 lat temu, wykonanych operacjach, będących przełomem w światowej medycynie, osobach, którym przywrócił słuch, opowiada prof. dr hab. n. med. Henryk Skarżyński w naszym cyklu "Wywiad lekarski".
Wyjątkowy dyżur…
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach