Ostrzej, ale bez skalpela: Zdrowia jak na lekarstwo
Ostrzej, ale bez skalpela: Zdrowia jak na lekarstwo
Im bliżej do kolejnych igrzysk, tym mniej dyskusji o brakach leków w aptekach. Lekowe niedobory dotyczą nie tylko chińskich substancji, ale również wielu innowacyjnych leków na listach refundacyjnych. Bo po prostu nie starcza pieniędzy, aby je sfinansować.
Ani lewicy, ani prawicy, ani dumnemu centrum nie przychodzi do głowy rzeczowe podsumowanie minionego trzydziestolecia i (dobrych) zmian w systemie ochrony zdrowia. Dlaczego? Bo mogłoby się okazać, że niemal wszyscy kandydaci do państwowego wodopoju na ul. Wiejskiej nabroili w przeszłości, przede wszystkim brakiem kompetencji i wysoką samooceną partyjnych nominatów.

Fakt, że biednych i schorowanych ludzi zapędzono do kolejek w przychodniach specjalistycznych, aby tam wielu z nich dokonało żywota w oczekiwaniu na nieco sprawniejsze poruszanie się, widzenie i słyszenie swoich bliskich, to jeszcze przejaw arogancji, który przewrotnie próbuje się wytłumaczyć porównaniami z zachodnimi systemami. Ale wystawienie milionów cukrzyków na braki zaopatrzenia w preparaty insulinowe to już był cios kontrolowany, po którym pacjent wprawdzie się podniesie, ale mentalnie będzie już zależny od władzy. Bo odtąd musi się obawiać coraz to nowych niespodzianek.
Dostęp polskich pacjentów do innowacyjnego leczenia biologicznego w chorobach przewlekłych o podłożu autoimmunizacyjnym jest bardzo słaby. Ogranicza go sama formuła finansowania leczenia w ramach programów lekowych. Pacjent, aby móc otrzymać niezbędny lek, musi spełnić restrykcyjne kryteria włączenia do programu lekowego, które niejednokrotnie są istotnie zawężone w stosunku do wskazań rejestracyjnych i rekomendacji towarzystw naukowych.
Wiceminister Janusz Cieszyński zapewniał, że farmacja, przynajmniej na poziomie aptek, jest najlepiej zinformatyzowaną dziedziną w ochronie zdrowia. W serwisie mzdrowie.pl powiadomił, że resort nie planuje przekazania żadnych rejestrów zdrowotnych z domeny publicznej w prywatne ręce. Deklaracja szczera aż do bólu i mam nadzieję, że uczciwa.
„Stworzymy Urząd Nadzoru Farmaceutycznego (UNF), oparty na połączeniu Inspekcji Farmaceutycznej i Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych” — czytamy w programie wyborczym partii, która ubiega się o samodzielną reelekcję. Dlaczego więc to polityczne środowisko, które chwacko i bez pardonu poradziło sobie z Trybunałem Konstytucyjnym i sądami powszechnymi, nie dało jeszcze rady rynkowi farmaceutycznemu, wytwórcom, hurtowniom, aptekom i przepływowi leków do ostatecznych odbiorców. Może dlatego, że to równie dobrze wytrenowany przeciwnik wagi ciężkiej. Trafiła kosa na kamień?
Niektóre leki sprzedawane w Polsce bywają cztery razy tańsze niż w sąsiednich krajach Unii Europejskiej. Więc albo mamy takich genialnych negocjatorów z ul. Miodowej, że tak zbijają ceny, albo w krajach zachodnich marnie negocjują i pozwalają sobie narzucić wyższe ceny. O dziwo, w przypadku innych towarów, np. aut z Unii, ceny nie różnią się aż tak drastycznie. Gdyby w Polsce mercedes kosztował czterokrotnie taniej, to rzeczywiście tych wytwornych aut już dawno zabrakłoby w salonach.
Jeśli chcemy zwalczać tzw. mafię lekową, wypadałoby zacząć od współpracy z producentami i zapytać ich, dlaczego leków brakuje. Nie zrobi tego urząd rejestracyjny, bo jak sama nazwa wskazuje — na rejestracji leku kończy się jego rola. Nie zrobi tego też inspekcja, bo jej kompetencje zamykają się na kontroli obrotu lekami. Niestety, w tej istotnej kwestii nadal nie posiadamy profesjonalnego rejestru i posługujemy się metodami improwizowanymi i chałupniczymi. Idea UNF nie zakłada mnożenia kolejnych instytucji, ale przeciwnie, je konsoliduje. Pomysł ma oczywiście swoich zwolenników i przeciwników. Niebawem przekonamy się, czy będzie lepiej i taniej. A potem — czy taniej to znaczy lepiej.
A propos! Ile nas kosztuje corocznie grypa? Na leczenie chorych wydajemy niemal miliard złotych. Trzy kwartały minionego roku przyniosły 116 zgonów spowodowanych powikłaniami. Znacznie wyższe są koszty związane z utratą aktywności zawodowej chorych. Szacuje się je na 5 mld zł rocznie. Ale czy ktokolwiek z pretendentów do wodopoju wyjaśnia swoim wyborcom, co znaczy w ekonomice ochrony zdrowia koszt utraconej szansy?
Smutkiem napawa mnie fakt, że licytacja obietnic w kampaniach wyborczych to znów czysty populizm i zwodzenie zgrabnie brzmiącymi deklaracjami. Życie i zdrowie Polaków zasługuje na więcej, niż dostawaliśmy dotychczas. Na więcej niż fałszywego asa w rękawie. Najwyższy czas, by polityczne plemiona, zamiast się zwalczać, w końcu zaczęły sprzyjać nie tylko pięknym, zdrowym i łasym na kolejne 500 plus, ale również chorym i coraz starszym ludziom, kompletnie zagubionym w narodowym sporze o priorytety. Są dwie rzeczy: rządzenie i zarządzanie. Trzeba umieć jedno i drugie, a także umiejętnie je rozdzielić. Ale przede wszystkim trzeba umieć słuchać mądrzejszych od siebie.
Im bliżej do kolejnych igrzysk, tym mniej dyskusji o brakach leków w aptekach. Lekowe niedobory dotyczą nie tylko chińskich substancji, ale również wielu innowacyjnych leków na listach refundacyjnych. Bo po prostu nie starcza pieniędzy, aby je sfinansować.
Ani lewicy, ani prawicy, ani dumnemu centrum nie przychodzi do głowy rzeczowe podsumowanie minionego trzydziestolecia i (dobrych) zmian w systemie ochrony zdrowia. Dlaczego? Bo mogłoby się okazać, że niemal wszyscy kandydaci do państwowego wodopoju na ul. Wiejskiej nabroili w przeszłości, przede wszystkim brakiem kompetencji i wysoką samooceną partyjnych nominatów.
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach