Ostrzej, ale bez skalpela. Grillowanie (dobra) chorego
Ostrzej, ale bez skalpela. Grillowanie (dobra) chorego
Niejeden szpital wita swoich pacjentów misyjnym hasłem: Salus aegroti suprema lex esto — zdrowie chorego najwyższym prawem. Teraz to modne i właśnie tak trzeba! We współczesnym przyrzeczeniu lekarskim zawarta jest hipokratesowska idea posługi lekarza na rzecz dobra pacjenta. Swoją drogą, przysięga lekarska obowiązująca w Polsce mówi tylko o tym, by mieć na względzie dobro chorych. Mieć na względzie to jednak nie to samo, co stawiać dobro chorego jako prawo najwyższe.
Czym jest więc dzisiaj dobro chorego i gdzie jest jego moralny środek ciężkości? Na początek można przyjąć co najmniej trzy interpretacje. O tym, czym ono jest każdorazowo decyduje lekarz. A może to podstawowe wartości etyczne człowieka albo też całość uprawnień etycznych chorego (tak jak każdego człowieka), składających się na jego godność i autonomię, do których ochrony zobowiązuje się każdy lekarz.

Pół biedy, kiedy te rozważania dotyczą jedynie lekarza i pacjenta. Ale dobro chorego ma teraz coraz więcej właścicieli. To jeden z najbardziej wyświechtanych frazeologizmów minionego ćwierćwiecza. Dobro chorego gości na sztandarach i transparentach niesionych dziarsko przez lekarzy i pielęgniarki ulicami stolicy. Nie brak go na ustach zatroskanych polityków od lewa do prawa, którzy przez lata skąpili publicznego grosza na poprawę zdrowia i losu rodaków, wykręcając się innymi wydatkami. Co więcej, dobrem chorego szermują zarówno obrońcy życia poczętego, jak również strażnicy prawa kobiety do decyzji o donoszeniu ciąży.
Dobro chorego doczekało się wielu aktów strzelistych, przepojonych emfazą, pustosłowiem i hipokryzją. Zręczni czarodzieje politycznej propagandy nie ustają w wysiłkach, aby wmówić nam, że dobro chorego to także dobro społeczeństwa. Bo społeczeństwo ubogie i na dorobku nie może zapewnić każdemu wszystkiego bezpłatnie i natychmiast. Zgoda. Tylko, że ja ten refren słyszę za każdym razem, kiedy coś lub ktoś rażąco narusza właśnie prawa człowieka do ochrony swojego zdrowia. Przypomnę tylko o niepisanym prawie pacjenta do wyspanego lekarza, które przywołałem w poprzednim felietonie. Nie musiałem długo czekać na ripostę. Minister Radziwiłł, broniąc się przed przyjęciem postulatu prawnego ograniczenia czasu pracy lekarzy, zapytał retorycznie telewidzów TVN: „czy lepiej, żeby w miejscu pracy był zmęczony lekarz, czy żeby nikogo tam nie było?”.
Zdrowie rodem z maksymy poczciwego Hipokratesa wciąż nie jest u nas kategorią polityczną. Nikt nie przegrywa kolejnych wyborów z powodu zaniedbań czy zaniechań w ochronie zdrowia. Żaden marszałek województwa ani dyrektor szpitala nie składa dymisji, kiedy w szpitalu, który od dawna robi bokami z powodu piramidalnych długów, umiera młody człowiek w oczekiwaniu na wyniki badań laboratoryjnych, na wykonanie których zabrakło odczynników, bo dyrekcja od ponad roku zalegała z płatnością ich dystrybutorom.
Lekarze pracują niekiedy w samotności bez niczyjej kontroli. Niezmiernie ważny jest sprawiedliwy osąd innych ludzi, bo wielka część czynności lekarskich wymyka się spod wszelkiego wglądu i nadzoru innych osób. Nie znaczy to, że lekarz działa poza prawem ani tym bardziej ponad prawem, ale oznacza to, że jego działalność dotyka wielkich obszarów nieobjętych prawem. Gdyby wszystko miało zostać opakowane literą prawa, wówczas lekarz starałby się czynić wszystko, aby nie narobić sobie kłopotów. Powstałaby medycyna defensywna, szkodliwa podwójnie. Po pierwsze, pojawiłaby się groźba, że chory zejdzie z horyzontu głównych zainteresowań lekarza. Po wtóre, lekarze unikaliby trudnych i odpowiedzialnych zadań, a poszukiwaliby łatwizny i wygodnictwa.
Ale to dopiero wstęp do dylematów. Nie każde życzenie pacjenta, którego realizacji niekiedy czupurnie się domaga, rzeczywiście musi służyć jego dobru. Zdarza się, że chory domaga się czegoś, co może wręcz zaszkodzić jego zdrowiu. Bywa, że prosi o coś, co jest złe samo w sobie. To, że prosi — albo że na coś się zgadza — nie przesądza sprawy, czy to nadaje się do moralnej akceptacji.
Niektórzy mawiają, że zdrowia i życia nie można przeliczać na pieniądze. To prawda. Nie każda nowa technologia jest realnie dostępna. Nie każda będzie prawdziwą pomocą. Zdarza się, że horrendalnie kosztowna terapia, choć przedłuża choremu życie, jednocześnie zamienia je w koszmar pełen bólu, gniewu i rozpaczy dla niego i otoczenia. Taka bezrefleksyjna zaciekłość, płynąca z chęci zastosowania wszystkiego, co możliwe, dla ratowania życia i zdrowia, ostatecznie okazuje się jedynie przekleństwem. Podobnie jest w sytuacji, gdy ceną za podjęcie terapii ostatniej szansy jest doprowadzenie rodziny chorego do bankructwa.
Bufonada i pyszałkowatość to fatalni doradcy. Jeśli ktokolwiek ma ochronić prawdziwe dobro pacjenta, musi otoczyć opieką jego godność, zachowując jednocześnie w pamięci, że sam jest człowiekiem i pomagając innym nie może sprzeniewierzyć się samemu sobie.
Niejeden szpital wita swoich pacjentów misyjnym hasłem: Salus aegroti suprema lex esto — zdrowie chorego najwyższym prawem. Teraz to modne i właśnie tak trzeba! We współczesnym przyrzeczeniu lekarskim zawarta jest hipokratesowska idea posługi lekarza na rzecz dobra pacjenta. Swoją drogą, przysięga lekarska obowiązująca w Polsce mówi tylko o tym, by mieć na względzie dobro chorych. Mieć na względzie to jednak nie to samo, co stawiać dobro chorego jako prawo najwyższe.
Czym jest więc dzisiaj dobro chorego i gdzie jest jego moralny środek ciężkości? Na początek można przyjąć co najmniej trzy interpretacje. O tym, czym ono jest każdorazowo decyduje lekarz. A może to podstawowe wartości etyczne człowieka albo też całość uprawnień etycznych chorego (tak jak każdego człowieka), składających się na jego godność i autonomię, do których ochrony zobowiązuje się każdy lekarz.
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach