O podpisaniu porozumienia z ministrem zdecydowały chłodne kalkulacje
„Satysfakcja jest umiarkowana. To było trudne porozumienie, poprzedzone ponaddwuletnią walką” — tak osiągnięty prawie miesiąc temu kompromis z ministrem zdrowia ocenił Jarosław Biliński, wiceprzewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL. W rozmowie z „Pulsem Medycyny” wyjaśnia on również, ilu lekarzy ponownie podpisało klauzulę opt-out.
W jakiej atmosferze przebiegały rozmowy z ministrem Łukaszem Szumowskim i co ostatecznie zdecydowało o porozumieniu?

Atmosfera rozmów była dobra. Małe zgrzyty nie przysłaniają całości obrazu, który sprawiał pozytywne wrażenie. Było to możliwe dzięki temu, że minister Szumowski objął tekę wiedząc, iż realny dialog należy oprzeć na partnerstwie, wręcz koleżeństwie, a nie patriarchacie i zimnych relacjach. O tym, że zgodziliśmy się podpisać to porozumienie, zadecydowały chłodne kalkulacje. Mieliśmy strategię, analizy i plany rozwiązań. Walczyliśmy o rzeczy epokowe i ideowe, nie mogliśmy zatem pozwolić sobie na nonszalancję. Twarde decyzje i zimne głowy. I to jest efekt.
Czy jako organizacja czują państwo satysfakcję z podpisanego dokumentu? Które z zapisów są dla was kluczowe?
Satysfakcja jest umiarkowana. To było trudne porozumienie, opatrzone ponaddwuletnią walką, wyrzeczeniami, a przede wszystkim ciężką pracą. Nie mam jednak wątpliwości, że wywalczyliśmy maksimum tego, co było można, przy takim orężu, jakie mieliśmy. Kluczowe chyba nie są zapisy, ale sytuacja, jaka zaistniała w trakcie protestu — pokazanie medycyny, jaka jest od kuchni, jej niedoborów i braków oraz jej znaczenia w życiu człowieka. Za kluczowy uważam zatem wzrost świadomości społecznej wśród obywateli i w środowisku, bo to, mam nadzieję, gwarantuje dalsze zmiany, oparte na realiach i prawdziwych potrzebach.
W samych zapisach porozumienia za największe osiągnięcie należy uznać zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, liczonych odsetkiem PKB. Przypomnę, że przed protestem głodowym nie było żadnej gwarantującej to ustawy, a z kuluarów wiemy, że opory przed jej wprowadzeniem były duże. W 2017 roku uzyskaliśmy gwarancję 6 proc. PKB w 2025 roku, a w bieżącym przyspieszyliśmy ten wzrost o rok, z dołożeniem pieniędzy na 2018. To są środki na leczenie pacjentów i infrastrukturę. Mam nadzieję, że to początek lepszego finansowania. Wszyscy wiemy, że jest to za mało i za wolno następuje. Realia polityczne jednak są brutalne i to nie nas, lecz polityków należy rozliczać za słowa „za mało”, „za wolno”. My daliśmy z siebie wszystko i osiągnęliśmy maksimum tego, co było można — obywatelską postawą i walką wygraliśmy dla pacjentów miliardy złotych. Teraz trzeba czekać, aż całe środowisko zrozumie, że jako kolektyw, wszystkie zawody medyczne, razem z pacjentami możemy starać się o dojście do 6,8 proc., następnie 9 proc. PKB w ciągu 10 lat. To są punkty docelowe, które chciałbym zobaczyć.
Pacjenci chwalili decyzję o porozumieniu, natomiast w środowisku pojawiły się również głosy krytyki ze strony lekarzy i przedstawicieli innych zawodów medycznych. Czy osiągnięte porozumienie będzie „pracować” także na ich rzecz?
Cieszy fakt, że pacjenci doceniają to porozumienie. To przecież dla nich, osi systemu, ten największy strumień pieniędzy jest przeznaczony. Wprawdzie nie rozwiązuje to wielu problemów, ale przecież to miał być pierwszy krok. Nie zreformujemy systemu przez rok i nawet parę miliardów złotych nie zmieni radykalnie jego oblicza, choć są one najważniejszym motorem napędowym, szansą na skrócenie kolejek do lekarzy oraz szeroko rozumianą poprawę. To jest praca, w której teraz mamy zamiar uczestniczyć jako projektanci, a nie wieczni opozycjoniści. To może być jeszcze trudniejszy czas niż dni protestów, nawet głodowych, bo wiele osób nie myśli posługując się argumentami nauki, statystyk, badań i faktów, tylko życzeniami i wizjami. Tutaj trzeba zastosować zimne kalkulacje, wyciągnąć wnioski na podstawie twardych danych, przygotować ekspertyzy i zbudować realnie funkcjonujący system. A na to realne funkcjonowanie trzeba najpierw pokazać dowody i prognozy. Nic na hurra, nic na widzimisię. To już było i się nie sprawdziło.
Jeśli chodzi o krytykę ze strony lekarzy, to zachęcam tych krytykujących do zmobilizowania środowiska swojego szpitala i wywalczenia lepszych warunków leczenia chorych oraz pracy i płacy personelu. Wtedy zobaczą, jak to jest zjednywać sobie ludzi i negocjować z decydentem, który dysponuje ograniczonym budżetem i o każdą podwyżkę musi zawalczyć „wyżej”, a w dodatku jest przekonany, że powinniśmy pracować „z pasji, dla idei”. Teraz proszę to przełożyć na całą Polskę i negocjacje z rządem. Można sobie wyobrazić, czy jest to łatwy kawałek chleba.
Chcę jednak zaznaczyć, że nikt osobiście (poza Internetem, w niedużej skali) żadnego „hejtu” wobec mnie nie skierował, słyszę tylko podziękowania, pytania o przebieg negocjacji, wręcz zdziwienie, że cokolwiek udało się wywalczyć. Hejterzy siedzą gdzieś przed komputerami i pewnie nigdy nic nie zrobili dla dobra ogółu.
A jak wygląda dialog z innymi zawodami medycznymi?
Marzyło mi się, aby wszystkie zawody medyczne razem prowadziły ten protest. Wtedy uzyskalibyśmy postulowane 6,8 proc. PKB na ochronę zdrowia i radykalnie lepsze warunki pracy i płacy. Po proteście głodowym poprosiłem przedstawicieli każdego zawodu medycznego, aby przygotowali strategię włączenia się do dalszego protestu, która realnie da nam przewagę. Efekty wszyscy widzieliśmy — protestowali lekarze, głównie rezydenci (którym jeszcze raz dziękuję!). Kilkakrotnie rozmawiałem z przedstawicielami pozostałych zawodów medycznych, niektórzy wykazywali chęć wspólnej walki, ale nie mieli przełożenia na swoje zawody, inni od razu mówili, że protestować nie będą.
Mimo wszystko nie wyobrażam sobie porozumienia z rządem pomijającego pozostałe zawody medyczne — przecież jesteśmy drużyną i musimy współpracować dla dobra pacjentów. I niezależnie od decyzji central związkowych, z pracownikami wszystkich zawodów codziennie widzimy się w pracy, lubimy się, współpracujemy, dbamy razem o chorych. Moralnie sprawę traktując, nie umiałbym nie zadbać o nich, choć w minimalnym stopniu. Nie mogliśmy negocjować konkretnych stawek dla pozostałych zawodów, bo zawsze pojawiało się czyjeś niezadowolenie. Dlatego w porozumieniu zobligowaliśmy ministra zdrowia do podjęcia rozmów o warunkach pracy i płacy z każdym zawodem medycznym, który tego zechce — do końca roku, aby nie było przeciągania liny. Teraz reszta w rękach przedstawicieli tych zawodów. Kibicuję im. Zasługują na docenienie.
Niedługo minie miesiąc od sygnowania dokumentu. Na ile zawarcie porozumienia zahamowało lub cofnęło wypowiadanie klauzuli opt-out?
Do warunków klauzuli powróciło około 10 proc. lekarzy. W wielu szpitalach trwają jeszcze rozmowy, a większość czeka na lipcowe podwyżki i być może wtedy podpisze klauzulę. To jest autonomiczna decyzja każdego lekarza i nie wyobrażam sobie żadnych form nacisku, aby takie klauzule podpisywano. A wiem, że takie naciski są i już zaangażowani są w te sprawy prawnicy, którzy występują przeciwko dyrekcjom stosującym mobbing oraz niezgodne z prawem działania.
Osią tego porozumienia ma być nowe otwarcie. Każda forma braku szacunku do wysoko wykwalifikowanej kadry, która stanowi trzon systemu ochrony zdrowia i przez tyle lat była deprecjonowana, powinna się wiązać z surowym ostracyzmem. I gwarantuję, że tak będzie.
O kim mowa
Dr n. med. Jarosław Biliński na co dzień pracuje w Klinice Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych SP Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Notowała Marta Markiewicz