Marcina Moniuszki prosta recepta na udane życie
Na propozycję pracy, jaką otrzymał od szefowej jednego z laboratoriów w amerykańskim Narodowym Instytucie Zdrowia, dr Marcin Moniuszko odpowiedział: „chętnie, ale jak pozałatwiam sprawy w Polsce", czyli za półtora roku. Czekali. Po trzech latach świetnie układającej się współpracy i wbrew oczekiwaniom wielu osób - podjął decyzję o powrocie. Skusiły go praca w polskiej klinice i kobieta.
Przez kilka lat Marcin Moniuszko robił wiele rzeczy naraz. Każda z nich właściwie powinna wykluczać inną, a jednak umiał je pogodzić. Studiując medycynę i zaliczając staż podyplomowy, prowadził jednocześnie bardzo intensywną współpracę z Polskim Radiem Białystok. Oprócz tego uczestniczył w pracy naukowej, angażując się w kole naukowym przy III Klinice Chorób Dzieci. Nieliczne wolne chwile poświęcał na próby chóru w swojej Akademii Medycznej.
„Te wszystkie zajęcia, choć tak różne, razem dawały mi dużo satysfakcji, a jednocześnie pozwalały nabrać większego dystansu do pesymistycznych rozmyślań o przyszłości, które dręczą każdego młodego człowieka po ukończeniu studiów medycznych. Ale faktycznie, to było bardzo czasochłonne. I choć praca w radiu była pasjonująca, to nikogo tam nie obchodziło, że jestem lekarzem. Jako dziennikarz nie miałem z tego tytułu żadnej taryfy ulgowej. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał z czegoś zrezygnować, bo medycyny i dziennikarstwa - jeśli chce się dobrze wykonywać swój zawód - nie da się połączyć" - mówi Marcin Moniuszko.
Nieoczekiwane efekty
towarzyskiej pogawędki
Decyzja zapadła szybciej, niż mogło mu się wtedy wydawać. Podczas międzynarodowej konferencji w Mikołajkach Marcin Moniuszko wdał się w niezobowiązującą, wydawało się, kuluarową pogawędkę z szefową jednego z amerykańskich laboratoriów. Okazało się, że pytania o dotychczasowe doświadczenia i plany były rozmową kwalifikacyjną. Tuż po powrocie z konferencji młody lekarz dostał propozycję pracy w National Institutes of Health. Dziś uważa, że Amerykanka musiała dostrzec w nim potencjalnie cennego pracownika, bo przecież nie doświadczenie, którego wtedy jeszcze nie miał. A może zaintrygował ją entuzjazm, z jakim opowiadał o swojej pracy?
„Odmówiłem, choć nie bez żalu. Propozycja była bardzo atrakcyjna, ale chodziło o wyjazd od razu po studiach, a ja chciałem najpierw zdobyć prawo wykonywania zawodu. Nie chciałem zamykać sobie drogi nieoczekiwanym wyjazdem. Nie odpuścili jednak, więc zaproponowałem, że zgodzę się, jeśli są skłonni zaczekać aż pozałatwiam tu wszystkie sprawy. No i zgodzili się" - wspomina M. Moniuszko i dodaje: „Szczerze mówiąc, miałem niezwykłe szczęście, że tak się to skończyło. Stawiać warunki w odpowiedzi na tak niecodzienną propozycję było sporym ryzykiem. Nie wiem, czy dziś - wiedząc to, co wiem - rozegrałbym to tak odważnie".
W efekcie jednak półtora roku później definitywnie zakończył współpracę z radiem, pozałatwiał formalności, spakował walizki i wyjechał do Bethesda pod Waszyngtonem, która na trzy lata stała się jego domem.
Czas odkryć i ciężkiej pracy
Miejsce, do którego trafił jest wyjątkowe - Narodowy Instytut Zdrowia w Bathesda to oczko w głowie amerykańskiej medycyny. Wielkie pieniądze, ogromne możliwości, znaczące kontakty. „To najlepsze miejsce, do jakiego mogłem trafić" - kwituje jednym zdaniem M. Moniuszko. Instytut realizuje wiele międzyośrodkowych projektów, ale daje też możliwość rozwijania własnych inicjatyw swoim pracownikom. I na tym bazował polski lekarz - oprócz podstawowych obowiązków, czyli badania mechanizmów odpowiedzi komórkowej w przebiegu chorób o podłożu immunologicznym, przede wszystkim w AIDS, zajmował się też autorskimi projektami według własnego pomysłu. Jego szefowa najbardziej ceniła w nim umiejętność odkrywania rzeczy nieprzewidywalnych i możliwości konsekwentnego udowadniania ich nieoczekiwanego znaczenia. „Pobyt tam to duże doświadczenie, otworzył mi głowę na wiele pomysłów, nauczył konsekwencji w realizacji planów, ale i elastyczności. Zrozumiałem - co bardzo ważne w pracy naukowej - że zniechęcające wyniki na początku nie zawsze muszą świadczyć o niepowodzeniu przedsięwzięcia" - ocenia.
Czas spędzony w Stanach Zjednoczonych Marcin Moniuszko wspomina bardzo dobrze. Starał się go maksymalnie wykorzystać: bardzo dużo pracował, publikował w znaczących czasopismach medycznych (Blood, Journal of Virology, Journal of Immunology, Virology, Journal of Infectious Diseases). Wraz z zespołem naukowców zajmował się udoskonalaniem efektywnej odpowiedzi immunologicznej u osób zakażonych wirusem HIV. „Fantastyczne wyzwanie dla naukowca" - sumuje M. Moniuszko.
Moc pięknej asystentki
dyrygenta
Dlatego wielu osobom trudno było uwierzyć, gdy po trzech latach - choć kontrakt przewidywał pięcioletni pobyt z możliwością przedłużenia, a nawet zatrudnienia na stałe - polski lekarz podjął decyzję o powrocie do kraju. „No cóż, podczas pobytu w Stanach utrzymywałem kontakty z białostocką Akademią Medyczną, które zaowocowały propozycją pracy w Klinice Alergologii i Chorób Wewnętrznych, kierowanej przez prof. Annę Bodzenty-Łukaszek. A ponieważ jednocześnie skrystalizowały się moje plany osobiste, dla mnie decyzja była prosta" - opowiada Marcin Moniuszko.
Osobiste plany ściśle związane były z Chórem Akademii Medycznej w Białymstoku, z którym, pomimo wyjazdu do USA, Marcin Moniuszko nie zerwał kontaktu. Bywał na jego wszystkich ważniejszych uroczystościach. Kiedy przyleciał na 50-lecie istnienia chóru, poznał nową asystentkę pani dyrygent. To spotkanie odmieniło jego życie.
Wrócił do Polski, rozpoczął pracę w białostockiej klinice oraz - co dla niego szczególnie ważne - również z pacjentami. Ma zajęcia ze studentami, nadal prowadzi badania naukowe (wciąż nad zaburzeniami immunologicznymi, ale tym razem w chorobach o podłożu alergologicznym, czyli głównie w astmie oskrzelowej). A po pracy dwa razy w tygodniu dalej chodzi na próby chóru. Razem z żoną.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Monika Wysocka