ECMO jedyną szansą na przeżycie dla pacjentów z COVID-19 o najcięższym przebiegu

EG/PAP
opublikowano: 15-03-2022, 10:00

Jeszcze kilka lat temu pozaustrojowe utlenowanie krwi (ECMO) było stosowane w Polsce dość rzadko. Pandemia COVID-19 diametralnie to zmieniła.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Większość pacjentów, u których zastosowano ECMO była w wieku 30-55 lat.
iStock

Jak poinformowała Klinika Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, w czasie trzeciej i czwartej fali pandemii ponad 40 pacjentów z COVID-19 zostało poddanych terapii ECMO.

Im dłuższa terapia ECMO, tym wyższe ryzyko powikłań

Szef kliniki prof. Waldemar Goździk ocenił, że pacjenci, którzy wyzdrowieli dzięki ECMO, bez tej procedury nie mieliby najmniejszych szans na przeżycie.

Jak informują władze Kliniki, jeszcze kilka lat temu pozaustrojowe utlenowanie krwi było stosowane w Polsce dość rzadko. W kardiochirurgii wykorzystywano je do wspomagania krążenia (ECMO żylno-tętnicze), a w leczeniu ostrej niewydolności oddechowej, np. w przypadku grypy (ECMO żylno-żylne).

Szerzej zaczęliśmy korzystać z ECMO podczas pandemii grypy AH1N1, ale i wówczas były to pojedyncze przypadki pacjentów z ciężką niewydolnością oddechową. W USK długo wystarczało nam jedno urządzenie dla pacjentów kardiochirurgicznych. W czasie pandemii COVID-19 zdarzało się, że jednocześnie pracowało 7 takich aparatów – 5 naszych i 2 pożyczone z innych ośrodków - mówi prof. Waldemar Goździk.

Infekcja SARS-CoV-2 powodowała u wielu osób tak ciężką niewydolność oddechową, że ECMO stało się jedyną szansą na ich uratowanie, gdy wyczerpano wszelkie inne możliwości leczenia. W tym kontekście ECMO jest właściwie terapią ostatniej szansy. Sama metoda nie leczy, ale zastępując na jakiś czas pracę niewydolnych płuc lub serca daje czas konieczny na ich leczenie i regenerację.

W przypadku pacjentów covidowych, których płuca są często niemal doszczętnie zniszczone, trwa to czasem wiele tygodni. A im dłuższa terapia, tym większe ryzyko powikłań. Ich lista jest długa: od wszelkiego rodzaju zakażeń, poprzez powikłania krwotoczne, po narządowe. Kiedy nieświadomy pacjent leży wiele dni podłączony do urządzenia, które wypompowuje z jego organizmu 5 l krwi na minutę, jego życie nie zależy wyłącznie od techniki. Kluczowa jest praca lekarzy oraz pielęgniarek, i to wielu specjalności. Poza anestezjologami, którzy czuwają nad pacjentem nieustannie, konieczne jest wsparcie radiologów, neuroradiologów, torakochirurgów, chirurgów naczyniowych, a nawet położników, gdy pacjentką jest ciężarna, jak to miało miejsce kilkakrotnie w USK.

– Nie wszystkich, niestety, udaje się uratować, pomimo użycia ECMO. Przeżywalność pacjentów na ECMO w naszym szpitalu wynosi ok. 50 proc. i jest to bardzo doby wynik, porównywalny z wynikami leczenia w najlepszych ośrodkach na świecie - przyznaje prof. Goździk.

ECMO ratuje głównie niezaszczepionych

Ponieważ terapia ECMO jest inwazyjna i ryzykowna, kryteria kwalifikacji pacjentów muszą być precyzyjnie określone. Nie każdego można podłączać do urządzenia. Wskazania i wykluczenia są ściśle zdefiniowane i określają warunki, które dają pacjentowi największą szansę na przeżycie tej bardzo trudnej terapii. Szanse takie niweczy na przykład wcześniejsza długotrwała wentylacja mechaniczna czy nawet wielodniowa terapia wysokoprzepływowa z użyciem bardzo wysokich stężeń tlenu.

– Kolosalne znaczenie ma waga pacjenta. Duża otyłość dyskwalifikuje do tej terapii, ponieważ nie jesteśmy w stanie z pomocą ECMO uzyskać przepływów krwi, gwarantujących zabezpieczenie bieżących potrzeb metabolicznych chorego. Kierujemy się też kryterium wieku, określając górną granicę na 60 lat - wyjaśnia prof. Goździk.

Większość pacjentów, u których zastosowano ECMO, była w wieku 30-55 lat. Najstarsze osoby miały 60 lat, najmłodsze 20. Łączyło ich coś jeszcze: bez wyjątków byli to pacjenci niezaszczepieni przeciwko COVID-19. To kolejny dowód na to, jak skutecznie szczepienie zabezpiecza przed najcięższym przebiegiem choroby.

– W całej grupie leczonych u nas pacjentów, których było ponad 200, tylko pojedyncze przypadki trafiły do nas ze skrajną niewydolnością płuc pomimo szczepienia. Wszyscy ci pacjenci mieli poza zakażeniem SARS-CoV-2 bardzo poważne schorzenia towarzyszące, głównie onkologiczne i hematologiczne - zwraca uwagę ekspert.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Nowoczesna technologia pozwala zastąpić pracę serca i płuc

Pacjentka w ciąży z COVID-19 przez 6 tygodni była podłączona do ECMO

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.