Dr Stanisław Maksymowicz: Na pierwszym miejscu powinni być pacjent i lekarz, a nie urzędnik
Dr Stanisław Maksymowicz: Na pierwszym miejscu powinni być pacjent i lekarz, a nie urzędnik
„Narzędzia informatyczne mogą w pewnym momencie stać się dla niektórych grup chorych, zwłaszcza tych mniej uprzywilejowanych, barierą w bezpośredniej komunikacji z lekarzem” — stwierdza dr Stanisław Maksymowicz, z którym rozmawiamy o szansach i zagrożeniach związanych z informatyzacją sektora zdrowia.
System e-zdrowia, według deklaracji resortu, ma być narzędziem, które zniweluje nierówności w dostępie do świadczeń medycznych. Jak definiujemy nierówności społeczne w kontekście systemu ochrony zdrowia?

Nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej są bezpośrednio związane ze strukturą społeczną, a więc z miejscem zamieszkania, poziomem wykształcenia, wiekiem czy nawet płcią. Polski system bazuje na założeniu, że zdrowie jest ogólnodostępne. Jednak w gorszej sytuacji są pacjenci starsi, niezamożni, z mniejszych miejscowości i o niższym kapitale społecznym i kulturowym. Sektor zdrowia często pomija „drogą” profilaktykę, premiując „twardą” medycynę naprawczą, np. onkologię. Ratujemy więc najbardziej chorych, co jest jednak na dłuższą metę mało efektywne kosztowo dla całości systemu i dla zdrowia obywateli.
Ale nierówności dotykają nie tylko pacjentów, lecz także niektóre (mocno niedofinansowane) dziedziny medycyny. Czy wynika to z samej struktury wyceny poszczególnych świadczeń?
Niedofinansowane są głównie dziedziny związane ze zdrowiem publicznym, między innymi geriatria i medycyna rodzinna. I choć mamy wielu lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, nadal nie jest to specjalizacja gwarantująca wysokie dochody i społeczny prestiż — w przeciwieństwie do np. kardiologii czy ginekologii.
Rezydent może wybrać jedno miejsce specjalizacyjne, więc większość pomija placówki w miastach powiatowych oraz specjalizacje uznawane za mniej ciekawe, które nie przyniosą możliwie jak najszybciej satysfakcjonującego wynagrodzenia. Ministerstwo Zdrowia zauważyło ten problem i zdefiniowało specjalizacje deficytowe, które mają być lepiej finansowane. Zachęty nie mogą jednak mieć charakteru wyłącznie finansowego. Młody lekarz powinien mieć zapewnioną możliwość aktywnego udziału w życiu naukowym i większy wpływ na przebieg stażu specjalizacyjnego.
Informatyzacja pochłania pieniądze, a sytuacja finansowa w zdrowiu jest bardzo napięta. Czy e-zdrowie powinno być zatem priorytetem resortu? Czy będzie lekarstwem, które zmieni dotychczasowe zarządzenie kryzysem w racjonalną, kompleksową i zaplanowaną politykę zdrowotną?
Informatyzacja niesie ze sobą ogromną obietnicę ogólnej dostępności, zwłaszcza do danych zdrowotnych, oraz sprawniej przebiegających procesów decyzyjnych, skutkujących jakościowo dobrymi rozwiązaniami. Sama w sobie nie wpływa jednak na poziom zdrowia, usprawnia jedynie pewne procesy administracyjne. Po wielu latach pojawiło się w końcu Internetowe Konto Pacjenta, ale na razie możemy dzięki niemu podejrzeć wystawione dla nas recepty oraz zrealizowane w publicznych placówkach wizyty, na które zostaliśmy zarejestrowani. Z kolei e-zwolnienie i e-recepta to przede wszystkim biurokratyczne usprawnienie i lepsza kontrola nad wydatkowaniem pieniędzy dla NFZ.
Z e-zdrowiem wiąże się również inne potencjalne niebezpieczeństwo. Narzędzia informatyczne mogą w pewnym momencie stać się dla niektórych grup chorych, zwłaszcza tych mniej uprzywilejowanych, barierą w bezpośredniej komunikacji z lekarzem. Nietrudno wyobrazić sobie przyszłość, w której większość chorych spotyka lekarza tylko na ekranie smartfona, a na wizyty twarzą w twarz mogą pozwolić sobie tylko zamożni. I na taki rozwój e-zdrowia musimy bardzo uważać. Mimo to myślę, że sam kierunek zmian jest bardzo dobry, a polski system ochrony zdrowia cyfryzuje się w bardzo szybkim, na tle Europy, tempie.
E-zdrowie ma zmniejszyć liczbę niepotrzebnych lub dublujących się konsultacji lekarskich, a to oszczędność także lekarskiego czasu.
Tak, ale czasem trudno rozstrzygnąć, czy taka wizyta istotnie nie jest potrzebna. Narzędzia informatyczne mogą ograniczać bezpośredni kontakt lekarza z chorym, a nawet przyczynić się, jak pokazują badania w USA, do wypalenia zawodowego wśród personelu medycznego. Na pewno warto zastanowić się, jaki wpływ na relację lekarz-pacjent mają narzędzia e-zdrowia.
Warto pamiętać o potencjalnych zagrożeniach, ale nie uciekniemy od coraz szerszego wykorzystania rozwiązań informatycznych i telemedycznych.
Oczywiście, zresztą nie powinniśmy próbować. Widać to choćby na przykładzie Wielkiej Brytanii, gdzie NHS zmaga się dziś z problemem długiego czasu oczekiwania na świadczenia i falą lekarskich protestów. Matt Hancock, sekretarz stanu w brytyjskim Ministerstwie Zdrowia i Polityki Społecznej, powiedział jednoznacznie: brak dobrze funkcjonującego systemu cyfrowego kosztuje w tej chwili życie naszych pacjentów, bo nie mogą oni szybko umówić się do lekarza, nie są też odpowiednio wcześnie obejmowani profilaktyką.
W 2022 r. wejdzie w życie elektroniczna dokumentacja medyczna, dająca personelowi medycznemu dostęp do zebranych w jednym miejscu danych zdrowotnych. To ma być fundament pacjentocentrycznej, kompleksowej opieki nad chorym.
Bardzo na to liczę, choć uważam, że od tego powinniśmy informatyzację rozpocząć. Danych w systemie już teraz jest bardzo dużo, ale są rozproszone w wielu podmiotach medycznych. Integracja poszczególnych baz danych jest zawsze największym wyzwaniem. Elektroniczna dokumentacja medyczna tak naprawdę nie jest potrzebna pacjentowi, ale właśnie lekarzom, pielęgniarkom i przedstawicielom pozostałych zawodów medycznych, np. rehabilitantom i farmaceutom, by lepiej monitorować przebieg leczenia.
E-recepta pozwala na wgląd w historię przepisywanych choremu leków, np. lekarz może sprawdzić, czy pacjent w ogóle przepisane leki wykupuje.
Tak, i choćby przez wzgląd na to e-recepta jest bardzo cennym narzędziem, ale prawdziwym sercem systemu będzie dopiero kompleksowa baza danych medycznych stanowiąca serce elektronicznej dokumentacji medycznej pacjenta.
Jaka jest jakość danych medycznych już zgromadzonych w systemie, np. zbieranych i udostępnianych przez Narodowy Fundusz Zdrowia? Czy są one na tyle miarodajne, by mogły być podstawą zarządzania?
Niestety, ich jakość nie jest odpowiednio wysoka i często zależy od polityki przyjętej przez kierownika konkretnej placówki. Dlaczego tak jest? Ponieważ dziś zbieranie danych niczemu, poza koniecznością sprawozdania do NFZ, nie służy. Myślę, że rolę do odegrania mogliby tu mieć asystenci medyczni. Chodzi bowiem nie tylko o zarządzanie zdrowiem pacjenta, ale również o wprowadzanie na bieżąco informacji do systemu rekordów medycznych, tak by jego dokumentacja była zgodna z rzeczywistością. Tylko wtedy, oczywiście przy jednoczesnej komunikacji między podmiotami leczącymi, możliwe jest wykorzystanie danych do badania jakości świadczeń, celowości wydawania publicznych pieniędzy i przewidywania ewentualnych zagrożeń zdrowotnych.
System informatyczny musi być, podkreślę to raz jeszcze, nastawiony na komunikację między placówkami, lekarzami, pielęgniarkami i farmaceutami oraz przedstawicielami pozostałych zawodów medycznych. To realnie przełożyłoby się na zdrowie obywateli i niezbędne oszczędności finansowe dla systemu. Kluczowa jednak jest właśnie jakość i wiarygodność zawartych w systemie danych.
Czy w porównaniu z innymi krajami Europy mamy się czym pochwalić?
Polski system ochrony zdrowia zmaga się z wieloma problemami, ale cyfryzacja postępuje ostatnio w szybkim tempie. Warto uświadamiać pacjentom i personelowi medycznemu, że jest to właściwy kierunek, choć oczywiście nadal pozostaje wiele do zrobienia. Rozumiem, że Ministerstwo Zdrowia zaczęło od budowy systemu przydatnego w większym stopniu dla administracji niż samych pacjentów. Wynika to z tego, że najpierw trzeba stworzyć narzędzia zbierające i przechowujące dane, a dopiero potem ten system zasilić informacją.
E-zdrowie nie może być wprowadzane jednak jedynie z myślą o lepszej kontroli i organizacji. Wdrażając nowe rozwiązania informatyczne w systemie, przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia i NFZ zawsze powinni zastanowić się, komu one służą. Na pierwszym miejscu nigdy nie może być urzędnik, ale pacjent i lekarz.
Dr socjologii Stanisław Maksymowicz jest adiunktem w Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, ekspertem Nowej Konfederacji i Klubu Jagiellońskiego ds. systemu ochrony zdrowia.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Rozmawiała Emilia Grzela
„Narzędzia informatyczne mogą w pewnym momencie stać się dla niektórych grup chorych, zwłaszcza tych mniej uprzywilejowanych, barierą w bezpośredniej komunikacji z lekarzem” — stwierdza dr Stanisław Maksymowicz, z którym rozmawiamy o szansach i zagrożeniach związanych z informatyzacją sektora zdrowia.
System e-zdrowia, według deklaracji resortu, ma być narzędziem, które zniweluje nierówności w dostępie do świadczeń medycznych. Jak definiujemy nierówności społeczne w kontekście systemu ochrony zdrowia?
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach