COVID-19: jak chorują dzieci?
Czy powikłania przypominające zespół Kawasakiego zdarzały się u dzieci w Polsce? Czy przebieg zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2 może mieć związek z wiekiem małego pacjenta? Jakie objawy COVID-19 są obserwowane w populacji pediatrycznej? – na te i inne pytania w wywiadzie dla “Pulsu Medycyny” odpowiada prof. dr hab. n. med. Jacek Wysocki, pediatra, specjalista chorób zakaźnych, kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.

Wiosną, gdy stwierdzano w Polsce pierwsze przypadki zakażeń SARS-CoV-2 wydawało się, że nowy koronawirus nie jest groźny dla dzieci. Jak ostatnie miesiące zweryfikowały wiedzę w tym zakresie?
Na pewno wiemy, że dzieci też chorują. Wiosną przypadki choroby COVID-19 były wśród nich rzadkie, teraz już nie. Jaka jest jednak skala zjawiska w populacji pediatrycznej? Tego w pełni nie wiemy, gdyż nie są prowadzone masowe badania przesiewowe w kierunku SARS-CoV-2. Strategia testowania poszła w Polsce w kierunku badania osób z objawami zakażenia. Latem i wczesną jesienią, realizując przyjęcia planowe na nasz oddział, profilaktycznie zlecaliśmy wymazy wszystkim przyjmowanym pacjentom. Przypadki zakażeń, które przebiegały bezobjawowo, może nie były częste, ale wcale nie były rzadkością. Nadal możemy się jednak zgodzić z założeniem, że dzieci chorują łagodniej niż dorośli.
Czy przebieg zakażenia koronawirusem ma związek z wiekiem dziecka?
Owszem. Należy się bać zakażenia u niemowląt i małych dzieci. Obserwujemy, że u dzieci do 2 lat przebieg choroby bywa cięższy. W tej grupie wiekowej częściej dochodzi do zmian zapalnych w płucach, drgawek gorączkowych. Kolejna grupa pediatryczna, o którą się boimy, to wcześniaki oraz dzieci obarczone chorobami przewlekłymi. Wcześniaki, zwłaszcza skrajne, przychodzą na świat z niedojrzałymi płucami i zakażenie wirusem SARS-CoV-2 jest dla nich szczególnie niebezpieczne. Mieliśmy też przypadki choroby COVID-19 u dzieci z chorobami nowotworowymi, z białaczką. Ci pacjenci przechodzili zakażenie bardzo ciężko.
Jak dużą rolę w transmisji wirusa odegrał fakt, że we wrześniu rok szkolny rozpoczął się normalnie? Decyzję o stopniowym zamykaniu szkół i przejściu na nauczanie zdalne podjęto dopiero, gdy liczba zakażeń zaczęła rosnąć w zastraszającym tempie…
Naukę zdalną wprowadzono najpierw w szkołach wyższych i średnich, potem w starszych klasach szkół podstawowych. Od 9 listopada w domach uczą się także klasy 1-3. Kwestia, czy transmisja wirusa w szkołach jest istotna, dzieli ekspertów na całym świecie.
Część naukowców powołuje się na publikacje z Europy Zachodniej, które dowodzą, że transmisja szkolna jest niewielka, wynosi kilka procent ogółu zakażeń. Osobiście jestem innego zdania. Analiza krzywej wykrytych zakażeń w naszym kraju wyraźnie pokazuje, że mniej więcej do połowy września sytuacja była stabilna. Potem ta krzywa gwałtownie poszła w górę, mniej więcej po 2 tygodniach od powrotu dzieci do szkół. Kolejne ok. 10 dni później znacząco zaczęła rosnąć też liczba zgonów z powodu COVID-19.
A dlaczego odnoszę się z nieufnością do artykułów, które były publikowane w Europie Zachodniej? Warto się zastanowić, jak wygląda szkoła w bogatszych państwach zachodu. Typowe klasy liczą tam od 12 do 15 uczniów. Dzieci uczą się w przestronnych pomieszczeniach, siedząc najczęściej przy stołach ustawionych w kształt podkowy. W takich warunkach ryzyko zakażenia jest dużo mniejsze niż w szkole, w której klasy liczą ok. 25-30 uczniów, jak to jest w Polsce. Sprawdzałem to i duże warszawskie szkoły potrafią liczyć w sumie ponad 1000 uczniów. W Poznaniu, na osiedlach mieszkaniowych, mamy placówki, które mają 600-800 uczniów. To duże skupiska, a jak dodamy do tego fakt, że trudno od dzieci wymagać zachowania dystansu społecznego, sumiennej dezynfekcji rąk i noszenia maseczek, to mamy odpowiedź na pytanie, czy szkoły były w naszym kraju istotnym źródłem zakażeń wirusem SARS-CoV-2. Gdy byłem pytany o stanowisko odnośnie do pracy szkół w czasie pandemii, wyraziłem zdaniem, że przynajmniej starsze klasy powinny przejść na nauczanie zdalne.
Mamy drugą połowę listopada. Liczba nowo wykrytych zakażeń oscyluje na poziomie ok. 20 tys. dziennie. Czy to już moment, by rozważyć powrót dzieci do szkół?
Byłbym bardzo ostrożny w podejmowaniu takiej decyzji. Z kilku względów. Po pierwsze, maleje liczba wykonywanych testów w kierunku SARS-CoV-2. Przy czym odsetek testów dodatnich wśród tych wykonanych jest bardzo wysoki, coraz wyższy. Wydaje mi się zatem, że przyjęta strategia testowania wymaga pewnej weryfikacji. Tym bardziej, że statystyki zgonów są zatrważająco wysokie. Z powodu COVID-19 umiera każdego dnia kilkaset osób. Biorąc to wszystko pod uwagę - z pewnością jest za wcześnie, by mówić, że koronawirus jest w odwrocie. Dlatego na pewno jest za wcześnie na masowy powrót dzieci do szkół. Jeśli brać taki scenariusz pod uwagę, to powrót do nauki stacjonarnej powinien odbywać się stopniowo. Wiadomo, że w pierwszej kolejności dotyczy to dzieci z klas 1-3 szkół podstawowych, gdyż ich pobyt w domu często uniemożliwia pracę zawodową rodzicom. Druga newralgiczna grupa to uczniowie z roczników egzaminacyjnych - ósmoklasiści i maturzyści. W tych przypadkach rozważane są konsultacje z przedmiotów egzaminacyjnych dla małych, kilkuosobowych grup uczniów. Tak, by z jednej strony zadbać jak najbardziej o bezpieczeństwo uczniów i nauczycieli, a z drugiej - zmobilizować młodzież do nauki, zapewnić im jak najlepsze warunki do zdobycia wiedzy mimo ekstremalnie trudnej sytuacji.
Latem pojawiły się doniesienia, że u części dzieci zakażonych wirusem SARS-CoV-2 rozwinęły się powikłania, które przypominały zespół Kawasakiego. W Polsce takie przypadki miały miejsce?
Owszem. Wspólnie z grupą polskich pediatrów opublikowaliśmy w jednym z zachodnich czasopism artykuł na temat kilkudziesięciu takich przypadków w Polsce. U dzieci, które doświadczyły tego powikłania, dochodziło do bardzo gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia. Część pacjentów wymagała leczenia na oddziale intensywnej terapii. Zwykle zaczynało się od przedłużającej się gorączki. Zmiany w badaniach laboratoryjnych wskazywały na intensywny proces zapalny. U dzieci pojawiały się zmiany skórne o charakterze wysypki rumieniowej. Takim momentem niepokojącym było pogarszanie się funkcji niektórych narządów, jak wątroba, nerki, oraz wystąpienie zaburzeń krzepliwości krwi. Dodam, że zespoły Kawasakiego widywaliśmy też przed pandemią, jednak przypadki odnotowane w związku z zakażeniem koronawirusem SARS-CoV-2 miały zazwyczaj cięższy przebieg, związany z uszkodzeniem wielonarządowym. Warto przypomnieć, że w przypadku zespołu Kawasakiego u pacjentów obserwowana jest tendencja do tworzenia się drobnych tętniaków naczyń wieńcowych. Mikrotętniaki są widoczne w badaniu echokardiograficznym serca. To powikłanie o poważnym rokowaniu na przyszłość, gdyż bez leczenia grozi zawałem mięśnia sercowego w młodym wieku. Dlatego nasze postępowanie zmierzało do tego, by znaleźć leczenie, które nie dopuści do powstawania tych patologicznych zmian w naczyniach. Udało się wypracować strategie terapeutyczne, które może nie są skuteczne w 100 proc., ale zmniejszają częstość tego powikłania.
U dorosłych z COVID-19 jednym z dominujących objawów są zaburzenia smaku i węchu. U dzieci ten objaw także jest obserwowany?
Tak, mamy takie sygnały. Dzieci starsze, zwykle w wieku szkolnym, skarżą się na „dziwne smaki”, bo nie zawsze są w stanie precyzyjnie określić, co się dzieje. Młodsze dziecko może np. odmawiać jedzenia potrawy, którą wcześniej lubiło, mieć gorszy apetyt.
A czy u dzieci zdarzają się zaburzenia oddychania, duszności?
Obserwujemy problemy ze spadkiem saturacji, dusznością. Niekiedy wymaga to wspomagania dziecka tlenem. Jednak konieczność wentylacji mechanicznej, czyli użycia respiratora, u dzieci jest na szczęście rzadkością.
Jak wygląda hospitalizacja dziecka z COVID-19?
Dla dziecka widok personelu medycznego, ubranego od stóp do głów w odzież ochronną, w masce, jest traumatyzujący. Dlatego w naszym szpitalu przyjęliśmy zasadę, że pacjentowi może towarzyszyć jeden opiekun. Mamy nierzadko sytuacje, że zdrowa mama czy tata dobrowolnie zamykają się z dzieckiem na oddziale covidowym. To są czasem dramaty, bo te rodziny np. mieszkają w domu ze starszą osobą: babcią czy dziadkiem, chorującymi przewlekle. I do troski o zdrowie dziecka dochodzi lęk o starszych rodziców. To nie są proste sprawy.
Źródło: Puls Medycyny